sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział III

                                  DAMARIS
 
Damaris Uriendon niepokoiła się o ojca Wilmara. Król Gazahr z rodu Balcoinów, powszechnie nazywany obłąkanym królem, od lat już nie pokazywał się publicznie, a zamiast tego zamknął się w swoich komnatach z których praktycznie nie wychodził.
Oczywiście, jego śmierć nie była głównym powodem jej rozterek. Jej narzeczony, Wilmar, był czwartym synem króla i królowej – oficjalnym dziedzicem tronu był książę Ran, a po nim plasowali się Shenya i Reynald, a dopiero potem Wilmar. Po nim była jeszcze tylko jego siostra, księżniczka Amitra.
Damaris musiała jak najszybciej wymyślić sposób, by utorować mu drogę do tronu. Za każdym razem, gdy widziała ten obleśny uśmiech na twarzy Rana, miała ochotę na chwilę wyłączyć emocję i zamienić go za pomocą uroku w żabę, lub nawet coś gorszego. Gdyby pozbyła się Rana, wygnanie Shenyi i Reynalda poza granice Tarboru byłoby już tylko zaledwie szczegółem w jej misternym planie.
- Naprawdę uważam, że byłby z ciebie świetny król – powiedziała, kładąc się w łóżku obok Wilmara. Włosy miał rozpuszczone, i opadały mu na ramiona granatowoczarną kurtyną.
Ku jej zdziwieniu, jej narzeczony roześmiał się, zupełnie jakby myślał że Damaris nie mówi poważnie.
- Może w jakimś innym życiu zostanę nim – rzekł, upijając łyk wina z pucharu. - Ale tak naprawdę bycie księciem mi nie przeszkadza. Król ma o wiele więcej obowiązków względem kraju i swoich poddanych. Ja natomiast o wiele bardziej wolałbym mieszkać w jakimś małym zamku, z tobą i gromadką naszych dzieci. - uśmiechnął się.
- Mały zamek... to no wiesz, trochę mało – zaoponowała, odsuwając z twarzy pasmo srebrzystych włosów. Szkoda, że Wilmar jednak nie nabierał się na sztuczki tego typu. Zamiast tego, spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy.
- No cóż, moje szanse są dość marne, Damaris – powiedział książę. - Mam trzech starszych braci.
- Chyba że wszyscy trzej poumieraliby na trąd -
Wilmar natychmiast się od niej odsunął, jak oparzony.
- Damaris, nawet tak nie mów! - warknął. - Przecież to moi bracia! I ty też masz braci!
Damaris przeturlała się na drugi bok, przypominając sobie swoich własnych, tak zwanych braci. Podobnie jak Wilmar, miała ich trzech, a każdy z nich był młodszy od niej samej. Najstarszy z całej trójki, szesnastoletni Eelry, jej brat bliźniak, został lordem Skeleton Rock po śmierci ich matki, Aliny Uriendon, zamiast niej, Damaris, choć to ona była najstarszym dzieckiem. Wilmar jednakże miał rację, Damaris kochała dwójkę swych braci, Altana i Brandona. Eelry jednak zasługiwał na potężną, czarnoksięską klątwę w podziękowaniu, za odebranie jej tego, co jej się należało.
- W takim razie, powinieneś przekonać swego ojca, by pomógł mi odzyskać mój zamek i moje ziemie – Damaris dumnie uniosła podbródek. - Obiecywałeś mi, że pomożesz mi uporać się z moim zdradzieckim braciszkiem. Jeśli nie, sama tam pójdę i przysięgam, że nie skończy się to dla niego dobrze.
Wilmar nie wyglądał na zbytnio zachwyconego tym żądaniem.
- Damaris, przecież zostaniesz księżną, moją żoną – zaoponował. Był tak samo zdradziecki jak wszyscy, i zapewne planował odwieść ją od tego pomysłu. Damaris uśmiechnęła się jadowicie. - Naprawdę potrzebne ci jeszcze Skeleton Rock?
- Tak, jest mi potrzebne – syknęła. - I zrobię wszystko, by je odzyskać, i niech ci się nie wydaje, że obchodzi mnie twoje zdanie na ten temat.
Damaris szybko wstała, i zaczęła się ubierać. Zwykle zajmowało jej to krócej, gdy miała służące do pomocy. Wilmar wyglądał zaskoczonego.
- Już wychodzisz, Damaris? - zapytał zaskoczony, aczkolwiek nie wyszedł z łóżka. W końcu za bardzo nie był w nic ubrany. - Odniosłem wrażenie że normalnie zostałabyś trochę dłużej.
- Na pewno nie zostanę z takim idiotą jak ty! - odwróciła się do niego, spoglądając na niego spode łba. Musiała przyznać że książę był bardzo przystojny, o łagodnych, miłych rysach, długich, ciemnych włosach i jasnych oczach, w kolorze zimowej burzy. Jego rozum pozostawiał aczkolwiek wiele do życzenia. - Próbuję ci pomóc, a ty rzucasz mi tą pomocą prosto w twarz!
- Zrozumiesz może, że nie chcę rządzić, ani być królem? - zezłościł się Wilmar.
Damaris prychnęła, narzucając na plecy futrzaną pelerynę.
- A pomyślałeś może, że ja bym chciała? - zapytała, i wyszła z hukiem.

***

Zapewne jedyną osobą w tym zamku, która mogła dorównywać rozumem Damaris, była jej przyjaciółka Aislin. Dlatego właśnie, po porażce z Wilmarem płaczkiem, udała się od razu do jej komnaty.
Po drodze, przemykając się ciemnym korytarzem, miała nadzieję że nie trafi na jakąś błąkającą się tu północnicę, ani na żadnego działającego w nocy skrzata, cechującego się wyjątkową złośliwością.
Gdy już wydało jej się, że stoi przy właściwych drzwiach, głośno w nie zapukała. Po chwili uznała jednak, że jeśli Aislin śpi, raczej nie mogła jej odpowiedzieć. Dlatego właśnie Damaris Uriendon otworzyła drzwi i wparowała do środka.
Ciężkie, bogato zdobione meble spowijał aksamitny mrok nocy. W wielkim, mahoniowym łożu, pod wzorzystym, granatowym baldachimem wspartym na czterech wysokich kolumnach, spała Aislin. Jej kasztanowe fale były rozrzucone po poduszce w nieładzie, a oczy miała głęboko zamknięte. Jej klatka piersiowa powoli wznosiła się i opadała.
Damaris podeszła bliżej, i uklękła na dywanie. Wcześniej o mało co nie potknęła się o pozostawione na podłodze buty na obcasie. W kącie wisiała również jej szmaragdowa suknia, a do rzeźbionego kufra przy łożu Aislin zdążyła niedbale wrzucić kilka sukien i haftowanych gorsetów.
- Aislin, obudź się! - wyszeptała jej do ucha. Ona sama również była w koszuli nocnej, na którą miała narzuconą jedynie swą ulubioną pelerynę z ciemnozielonej wełny.
Aislin jednak jej nie odpowiedziała, śpiąc w najlepsze. Nawet nie zauważyła tego, że oprócz obrazów na ścianie, obserwuje ją również Damaris.
- Aislin! - Damaris zaczęła nią trząść, drąc się jej do ucha. - AISLIIIIIN!
Czarownica przymrużyła oczy, umieszczając wzrok w punkcie za głową Damaris.
- Co to... licha? - zapytała cienkim głosem. - Co jest? - powtórzyła pewniej, podnosząc się na łokciach. - Damaris, czemu zawdzięczam twoją wizytę w środku nocy?
- Usiądź, to zaraz się dowiesz – odparła Damaris. Położyła się w poprzek łóżka, rozprostowując nogi i łokcie. - Bogowie, jak tylko próbuję coś zrobić, Wilmar od razu mnie do wszystkiego zniechęca!
- Ymmm... - Aislin wyglądała na nieco zdezorientowaną. Przysiadła na łóżku, opierając się plecami o zagłówek. - To co, powiesz mi o co w końcu o co takiego pokłóciłaś się z Wilmarem?
Damaris ciężko westchnęła.
- Chodziło mi tylko o to, by to on, nie Ran objął tron północy po śmierci Gazahra... która jest tylko kwestią czasu – wyjaśniła, bawiąc się pasmem białych włosów. - Ale oczywiście jak zwykle zostałam wyśmiana.
- Jakież to niesprawiedliwe! Ty chcesz przecież tylko wybić jego rodzinę! - odparła Aislin. Znowu zostałam źle zrozumiana, pomyślała ze złością Damaris. Szczerze, po przyjaciółce spodziewała się więcej lojalności.
- Tak naprawdę, wolę określenie „pozbyć się” - odparła. - Poza tym, to tylko trójka jego braci. Amitra i królowa nie stanowią dla mnie żadnego problemu.
- Miło – stwierdziła Aislin, przeciągle ziewając. - Jaki w ogóle masz plan?
Damaris nie wiedziała, jak długo czekała na takie pytanie z ust Wilmara!
- Chciałam tylko pozbyć się jakoś Rana, a potem wygnać z Albionu Shenyę i Reynalda, którzy i tak nie są nawet na tyle mądrzy by w ogóle pomyśleć o władaniu północą – powiedziała Damaris. - Poza tym, Wilmar nie musi rządzić jeśli nie chce. Chętnie go w tym wyręczę – uśmiechnęła się szeroko.
Usta Aislin przybrały kształt litery „o”.
- Co to znaczy „pozbyć się jakoś”? - zapytała ze zdziwieniem.
Damaris wzruszyła ramionami.
- Jestem Damaris Uriendon. - wymamrotała. - Coś wymyślę. Mogę wynająć płatnego zabójcę, przyrządzić truciznę, lub nawet użyć jakiegoś ciekawego zaklęcia.
Damaris, nawet jako młoda wiedźma, znała się dość dobrze na zielarstwie. Kilka tygodni wcześniej, rozważając otrucie Rana, myślała o użyciu Szaleju Jadowitego, rośliny kwitnącej na biało. Była jedną z najbardziej niebezpiecznych trucizn opisywanych w księgach, która zachowywała swe trujące właściwości również w formie proszku.
- Damaris, masz zamiar otruć swojego szwagra? Ty w ogóle mówisz poważnie? - Aislin zbladła jeszcze bardziej, a jej twarz przypominała barwą kredę.
- Ran nie jest nawet jeszcze moim szwagrem – odparła Damaris. - Poza tym, to dupek. Prędzej osobiście odpiłuję sobie głowę, niż przysięgnę mu wierność.
Aislin pokręciła głową.
- Nie możesz po prostu zadowolić się tytułem księżnej? - zapytała.
Damaris przytknęła palec do ust.
- Hmm... niech pomyślę... nie – odpowiedziała. - Tak naprawdę bycie panią Skeleton Rock opłacałoby się o wiele bardziej, niż bycie żoną czwartego z książąt.
- Ale ty nie jesteś panią Skeleton Rock – przypomniała jej przyjaciółka.
- Ale będę, jak tylko pozbawię Eelry'ego jego ślicznej, złotej główki. Będzie ślicznie wyglądać, zatknięta na pal nad główną bramą zamku.
- Ale przecież nie musiałabyś go zabijać. Możesz go zwyczajnie wygnać na północ. Nie musisz iść po trupach do celu -
- Fakt, nie musiałabym go zabijać. - odparła znudzonym głosem Damaris. - Ale robię sporo rzeczy których nie muszę.
- Uroczo – oceniła Aislin.
- No więc, pomożesz mi? - zapytała Damaris z wyczekiwaniem.
Aislin wyobraziła sobie Damaris mordującą Rana, Gazahra i Eelry'ego, i od razu zrobiło jej się niedobrze.
- Nie! - wykrzyknęła, a mina jej przyjaciółki w jednej chwili zrzedła. - Nie, nie, i jeszcze raz, nie! Wspominałam już że nie?
- Owszem – mruknęła Damaris. - Jesteś zadziwiająco miękka jak na wiedźmę.
- Zawsze lepsze to niż ludobójstwo – odgryzła się Aislin.
- Możemy go trochę potorturować jeśli tak bardzo chcesz, moja droga Aislin – zaproponowała Damaris. Musiała przyznać że podarowanie bratu szybkiej śmierci byłoby... no cóż, mało zabawne. A Damaris uwielbiała zabawę.
- Chyba nie rozumiesz słowa „ludobójstwo”. Oznacza to, że nie będziemy krzywdzić ani zabijać ludzi -
- Jakież to szlachetne z twojej strony, ale wątpię by Eelry zasługiwał na twoją litość -
- Damaris, proszę, zwolnij, uspokój się! - Aislin złapała ją za ramiona, i spojrzała jej w oczach. - Czy ty słyszysz co mówisz, czy tylko coś ci tam szumi? Chcesz zabić swojego brata!
Damaris wydęła wargi.
- A co, pierwszy raz o tym wspominałam? - zapytała ze znudzeniem.
- Myślałam że żartujesz, kiedy po jego pasowaniu na rycerza i lorda Skały mówiłaś że go zabijesz!-
- To chyba nasza droga matka żartowała, płodząc tyle dzieci. Ciekawe, czy nawet mamy tego samego ojca. Ale cóż, popatrz sobie na nas i sama oceń -
- Hmm... on głupi, ty wariatka, świetnie do siebie pasujecie! - odparła Aislin, wzruszając ramionami. Damaris spojrzała na nią, jakby ją również chciała ją zabić.
- Jesteś moją przyjaciółką, Aislin Whitelaw! - spojrzała na dziewczynę powątpiewająco. - Myślałam że mogę liczyć na twoje wsparcie.
- Właśnie proponujesz mi zabicie czterech osób!!! - wykrzyknęła Aislin. - Myślałaś że się na to bez wahania zgodzę?
- Tak szczerze, to coś w tym rodzaju – odparła Damaris. - Jak już zostanę królową północy, mogę nieco... powiększyć twoje włości o nowe tereny.
Aislin uniosła brew.
- Czy ty próbujesz mnie przekupić? - zapytała.
- Raczej wynagrodzić – poprawiła ją Damaris.
- Ale oni przecież nic mi nie zrobili! Po co miałabym ich zabijać?
- Lepiej żeby to oni zginęli, niż ja -


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz