DAMARIS
Damaris
Uriendon niepokoiła się o ojca Wilmara. Król Gazahr z rodu
Balcoinów, powszechnie nazywany obłąkanym królem, od
lat już nie pokazywał się publicznie, a zamiast tego zamknął się
w swoich komnatach z których praktycznie nie wychodził.
Oczywiście, jego
śmierć nie była głównym powodem jej rozterek. Jej
narzeczony, Wilmar, był czwartym synem króla i królowej
– oficjalnym dziedzicem tronu był książę Ran, a po nim
plasowali się Shenya i Reynald, a dopiero potem Wilmar. Po nim była
jeszcze tylko jego siostra, księżniczka Amitra.
Damaris musiała jak
najszybciej wymyślić sposób, by utorować mu drogę do
tronu. Za każdym razem, gdy widziała ten obleśny uśmiech na
twarzy Rana, miała ochotę na chwilę wyłączyć emocję i zamienić
go za pomocą uroku w żabę, lub nawet coś gorszego. Gdyby pozbyła
się Rana, wygnanie Shenyi i Reynalda poza granice Tarboru byłoby
już tylko zaledwie szczegółem w jej misternym planie.
-
Naprawdę uważam, że byłby z ciebie świetny król –
powiedziała, kładąc się w łóżku obok Wilmara. Włosy
miał rozpuszczone, i opadały mu na ramiona granatowoczarną
kurtyną.
Ku
jej zdziwieniu, jej narzeczony roześmiał się, zupełnie jakby
myślał że Damaris nie mówi poważnie.
-
Może w jakimś innym życiu zostanę nim – rzekł, upijając łyk
wina z pucharu. - Ale tak naprawdę bycie księciem mi nie
przeszkadza. Król ma o wiele więcej obowiązków
względem kraju i swoich poddanych. Ja natomiast o wiele bardziej
wolałbym mieszkać w jakimś małym zamku, z tobą i gromadką
naszych dzieci. - uśmiechnął się.
-
Mały zamek... to no wiesz, trochę mało – zaoponowała, odsuwając
z twarzy pasmo srebrzystych włosów. Szkoda, że Wilmar jednak
nie nabierał się na sztuczki tego typu. Zamiast tego, spojrzał na
nią, jakby widział ją po raz pierwszy.
-
No cóż, moje szanse są dość marne, Damaris – powiedział
książę. - Mam trzech starszych braci.
-
Chyba że wszyscy trzej poumieraliby na trąd -
Wilmar natychmiast
się od niej odsunął, jak oparzony.
-
Damaris, nawet tak nie mów! - warknął. - Przecież to moi
bracia! I ty też masz braci!
Damaris przeturlała
się na drugi bok, przypominając sobie swoich własnych, tak zwanych
braci. Podobnie jak Wilmar, miała ich trzech, a każdy z nich był
młodszy od niej samej. Najstarszy z całej trójki,
szesnastoletni Eelry, jej brat bliźniak, został lordem Skeleton
Rock po śmierci ich matki, Aliny Uriendon, zamiast niej, Damaris,
choć to ona była najstarszym dzieckiem. Wilmar jednakże miał
rację, Damaris kochała dwójkę swych braci, Altana i
Brandona. Eelry jednak zasługiwał na potężną, czarnoksięską
klątwę w podziękowaniu, za odebranie jej tego, co jej się
należało.
-
W takim razie, powinieneś przekonać swego ojca, by pomógł
mi odzyskać mój zamek i moje ziemie – Damaris dumnie
uniosła podbródek. - Obiecywałeś mi, że pomożesz mi
uporać się z moim zdradzieckim braciszkiem. Jeśli nie, sama tam
pójdę i przysięgam, że nie skończy się to dla niego
dobrze.
Wilmar nie wyglądał
na zbytnio zachwyconego tym żądaniem.
-
Damaris, przecież zostaniesz księżną, moją żoną –
zaoponował. Był tak samo zdradziecki jak wszyscy, i zapewne
planował odwieść ją od tego pomysłu. Damaris uśmiechnęła się
jadowicie. - Naprawdę potrzebne ci jeszcze Skeleton Rock?
-
Tak, jest mi potrzebne – syknęła. - I zrobię wszystko, by je
odzyskać, i niech ci się nie wydaje, że obchodzi mnie twoje zdanie
na ten temat.
Damaris szybko
wstała, i zaczęła się ubierać. Zwykle zajmowało jej to krócej,
gdy miała służące do pomocy. Wilmar wyglądał zaskoczonego.
-
Już wychodzisz, Damaris? - zapytał zaskoczony, aczkolwiek nie
wyszedł z łóżka. W końcu za bardzo nie był w nic ubrany.
- Odniosłem wrażenie że normalnie zostałabyś trochę dłużej.
-
Na pewno nie zostanę z takim idiotą jak ty! - odwróciła się
do niego, spoglądając na niego spode łba. Musiała przyznać że
książę był bardzo przystojny, o łagodnych, miłych rysach,
długich, ciemnych włosach i jasnych oczach, w kolorze zimowej
burzy. Jego rozum pozostawiał aczkolwiek wiele do życzenia. -
Próbuję ci pomóc, a ty rzucasz mi tą pomocą prosto w
twarz!
-
Zrozumiesz może, że nie chcę rządzić, ani być królem? -
zezłościł się Wilmar.
Damaris prychnęła,
narzucając na plecy futrzaną pelerynę.
- A
pomyślałeś może, że ja bym chciała? - zapytała, i wyszła z
hukiem.
***
Zapewne
jedyną osobą w tym zamku, która mogła dorównywać
rozumem Damaris, była jej przyjaciółka Aislin. Dlatego
właśnie, po porażce z Wilmarem płaczkiem, udała się od razu do
jej komnaty.
Po
drodze, przemykając się ciemnym korytarzem, miała nadzieję że
nie trafi na jakąś błąkającą się tu północnicę, ani
na żadnego działającego w nocy skrzata, cechującego się
wyjątkową złośliwością.
Gdy
już wydało jej się, że stoi przy właściwych drzwiach, głośno
w nie zapukała. Po chwili uznała jednak, że jeśli Aislin śpi,
raczej nie mogła jej odpowiedzieć. Dlatego właśnie Damaris
Uriendon otworzyła drzwi i wparowała do środka.
Ciężkie, bogato
zdobione meble spowijał aksamitny mrok nocy. W wielkim, mahoniowym
łożu, pod wzorzystym, granatowym baldachimem wspartym na czterech
wysokich kolumnach, spała Aislin. Jej kasztanowe fale były
rozrzucone po poduszce w nieładzie, a oczy miała głęboko
zamknięte. Jej klatka piersiowa powoli wznosiła się i opadała.
Damaris podeszła
bliżej, i uklękła na dywanie. Wcześniej o mało co nie potknęła
się o pozostawione na podłodze buty na obcasie. W kącie wisiała
również jej szmaragdowa suknia, a do rzeźbionego kufra przy
łożu Aislin zdążyła niedbale wrzucić kilka sukien i haftowanych
gorsetów.
-
Aislin, obudź się! - wyszeptała jej do ucha. Ona sama również
była w koszuli nocnej, na którą miała narzuconą jedynie
swą ulubioną pelerynę z ciemnozielonej wełny.
Aislin jednak jej
nie odpowiedziała, śpiąc w najlepsze. Nawet nie zauważyła tego,
że oprócz obrazów na ścianie, obserwuje ją również
Damaris.
-
Aislin! - Damaris zaczęła nią trząść, drąc się jej do ucha. -
AISLIIIIIN!
Czarownica
przymrużyła oczy, umieszczając wzrok w punkcie za głową Damaris.
-
Co to... licha? - zapytała cienkim głosem. - Co jest? - powtórzyła
pewniej, podnosząc się na łokciach. - Damaris, czemu zawdzięczam
twoją wizytę w środku nocy?
-
Usiądź, to zaraz się dowiesz – odparła Damaris. Położyła się
w poprzek łóżka, rozprostowując nogi i łokcie. - Bogowie,
jak tylko próbuję coś zrobić, Wilmar od razu mnie do
wszystkiego zniechęca!
-
Ymmm... - Aislin wyglądała na nieco zdezorientowaną. Przysiadła
na łóżku, opierając się plecami o zagłówek. - To
co, powiesz mi o co w końcu o co takiego pokłóciłaś się z
Wilmarem?
Damaris ciężko
westchnęła.
-
Chodziło mi tylko o to, by to on, nie Ran objął tron północy
po śmierci Gazahra... która jest tylko kwestią czasu –
wyjaśniła, bawiąc się pasmem białych włosów. - Ale
oczywiście jak zwykle zostałam wyśmiana.
-
Jakież to niesprawiedliwe! Ty chcesz przecież tylko wybić jego
rodzinę! - odparła Aislin. Znowu zostałam źle zrozumiana,
pomyślała ze złością Damaris. Szczerze, po przyjaciółce
spodziewała się więcej lojalności.
-
Tak naprawdę, wolę określenie „pozbyć się” - odparła. -
Poza tym, to tylko trójka jego braci. Amitra i królowa
nie stanowią dla mnie żadnego problemu.
-
Miło – stwierdziła Aislin, przeciągle ziewając. - Jaki w ogóle
masz plan?
Damaris nie
wiedziała, jak długo czekała na takie pytanie z ust Wilmara!
-
Chciałam tylko pozbyć się jakoś Rana, a potem wygnać z Albionu
Shenyę i Reynalda, którzy i tak nie są nawet na tyle mądrzy
by w ogóle pomyśleć o władaniu północą –
powiedziała Damaris. - Poza tym, Wilmar nie musi rządzić jeśli
nie chce. Chętnie go w tym wyręczę – uśmiechnęła się
szeroko.
Usta
Aislin przybrały kształt litery „o”.
-
Co to znaczy „pozbyć się jakoś”? - zapytała ze zdziwieniem.
Damaris wzruszyła
ramionami.
-
Jestem Damaris Uriendon. - wymamrotała. - Coś wymyślę. Mogę
wynająć płatnego zabójcę, przyrządzić truciznę, lub
nawet użyć jakiegoś ciekawego zaklęcia.
Damaris, nawet jako
młoda wiedźma, znała się dość dobrze na zielarstwie. Kilka
tygodni wcześniej, rozważając otrucie Rana, myślała o użyciu
Szaleju Jadowitego, rośliny kwitnącej na biało. Była jedną z
najbardziej niebezpiecznych trucizn opisywanych w księgach, która
zachowywała swe trujące właściwości również w formie
proszku.
-
Damaris, masz zamiar otruć swojego szwagra? Ty w ogóle mówisz
poważnie? - Aislin zbladła jeszcze bardziej, a jej twarz
przypominała barwą kredę.
-
Ran nie jest nawet jeszcze moim szwagrem – odparła Damaris. - Poza
tym, to dupek. Prędzej osobiście odpiłuję sobie głowę, niż
przysięgnę mu wierność.
Aislin pokręciła
głową.
-
Nie możesz po prostu zadowolić się tytułem księżnej? -
zapytała.
Damaris przytknęła
palec do ust.
-
Hmm... niech pomyślę... nie – odpowiedziała. - Tak naprawdę
bycie panią Skeleton Rock opłacałoby się o wiele bardziej, niż
bycie żoną czwartego z książąt.
-
Ale ty nie jesteś panią Skeleton Rock – przypomniała jej
przyjaciółka.
-
Ale będę, jak tylko pozbawię Eelry'ego jego ślicznej, złotej
główki. Będzie ślicznie wyglądać, zatknięta na pal nad
główną bramą zamku.
-
Ale przecież nie musiałabyś go zabijać. Możesz go zwyczajnie
wygnać na północ. Nie musisz iść po trupach do celu -
-
Fakt, nie musiałabym go zabijać. - odparła znudzonym głosem
Damaris. - Ale robię sporo rzeczy których nie muszę.
-
Uroczo – oceniła Aislin.
-
No więc, pomożesz mi? - zapytała Damaris z wyczekiwaniem.
Aislin wyobraziła
sobie Damaris mordującą Rana, Gazahra i Eelry'ego, i od razu
zrobiło jej się niedobrze.
-
Nie! - wykrzyknęła, a mina jej przyjaciółki w jednej chwili
zrzedła. - Nie, nie, i jeszcze raz, nie! Wspominałam już że nie?
-
Owszem – mruknęła Damaris. - Jesteś zadziwiająco miękka jak na
wiedźmę.
-
Zawsze lepsze to niż ludobójstwo – odgryzła się Aislin.
-
Możemy go trochę potorturować jeśli tak bardzo chcesz, moja droga
Aislin – zaproponowała Damaris. Musiała przyznać że podarowanie
bratu szybkiej śmierci byłoby... no cóż, mało zabawne. A
Damaris uwielbiała zabawę.
-
Chyba nie rozumiesz słowa „ludobójstwo”. Oznacza to, że
nie będziemy krzywdzić ani zabijać ludzi -
-
Jakież to szlachetne z twojej strony, ale wątpię by Eelry
zasługiwał na twoją litość -
-
Damaris, proszę, zwolnij, uspokój się! - Aislin złapała ją
za ramiona, i spojrzała jej w oczach. - Czy ty słyszysz co mówisz,
czy tylko coś ci tam szumi? Chcesz zabić swojego brata!
Damaris wydęła
wargi.
-
A co, pierwszy raz o tym wspominałam? - zapytała ze znudzeniem.
-
Myślałam że żartujesz, kiedy po jego pasowaniu na rycerza i lorda
Skały mówiłaś że go zabijesz!-
-
To chyba nasza droga matka żartowała, płodząc tyle dzieci.
Ciekawe, czy nawet mamy tego samego ojca. Ale cóż, popatrz
sobie na nas i sama oceń -
-
Hmm... on głupi, ty wariatka, świetnie do siebie pasujecie! -
odparła Aislin, wzruszając ramionami. Damaris spojrzała na nią,
jakby ją również chciała ją zabić.
-
Jesteś moją przyjaciółką, Aislin Whitelaw! - spojrzała na
dziewczynę powątpiewająco. - Myślałam że mogę liczyć na twoje
wsparcie.
-
Właśnie proponujesz mi zabicie czterech osób!!! -
wykrzyknęła Aislin. - Myślałaś że się na to bez wahania
zgodzę?
-
Tak szczerze, to coś w tym rodzaju – odparła Damaris. - Jak już
zostanę królową północy, mogę nieco... powiększyć
twoje włości o nowe tereny.
Aislin uniosła
brew.
-
Czy ty próbujesz mnie przekupić? - zapytała.
-
Raczej wynagrodzić – poprawiła ją Damaris.
-
Ale oni przecież nic mi nie zrobili! Po co miałabym ich zabijać?
- Lepiej
żeby to oni zginęli, niż ja -
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz