poniedziałek, 6 stycznia 2014

Merida, Frost, Roszpunka Czkawka

The Bif Four Harry PotterAU by ~JuliaLost on deviantART

Ciekawostki o Śródziemiu

the hobbit | via Tumblr



  • Podczas sceny w karczmie "Nad rozbrykanym kucykiem" w Bree, można dostrzec, że jedzenie na talerzu Thorina zmienia miejsce pomiędzy różnymi ujęciami, gdy ten rozmawia z Gandalfem. 
  • Podczas sceny wymiany pomiędzy władcą Miasta nad Jeziorem, Thorinem i Bardem, można dostrzec, że śnieg pada na wszystko wokół, z wyjątkiem włosów Thorina.  
  •  Grający Sarumana we "Władcy pierścieni" Christopher Lee poznał Tolkiena osobiście.
  • - Wszyscy znamy wiersz: „Trzy pierścienie dla elfów (...) siedem dla władców krasnali (...) dziewięć dla śmiertelników (...) Jeden dla Władcy Ciemności(...)”. Jeśli liczbę pierścieni ułożymy od tyłu wyjdzie nam liczba 1973 i jest to rok śmierci Tolkiena.
  • Michael, syn pisarza gdy wstąpił do wojska w rubryce 'zawód ojca' podał 'czarodziej'.
  • Tolkien był poliglotą. Znał blisko 30 języków. Nauczył się m.in.: greki, staro-angielskiego, staro-nordyckiego, gotyku, współczesnego i średniowiecznego walijskiego, fińskiego, hiszpańskiego i włoskiego. Znał także rosyjski, szwedzki, duński, norweski i lombardzki. Oprócz tego sam był twórcą 14 języków oraz alfabetów, którymi posługują się postacie ze Śródziemia.
  • Uważał swego przyjaciela C. S. Lewis'a, autora Kronik Narnii za zdziecinniałego. Pomógł mu wrócić na chrześcijaństwo.
  • Nazwa Bag End pochodzi od nazwy farmy ciotki Tolkiena.

niedziela, 5 stycznia 2014

Melodia z Dziadka do Orzechów


Przepiękna melodia z "Dziadka do Orzechów"

Rodzaje Smoków

fantasy-dragon - dragons Photo
~ Lodowe Smoki ~
Smoki lodowe żyją w górach, przy najwyższych szczytach. Są najłagodniejszą odmianą tego rodzaju, z zasady nie atakują ludzkich osad, i rzadko się pokazują. Są jednymi z najmądrzejszych istot, i liczą sobie tysiące lat. Utrzymują bliskie kontakty z górskimi elfami i wróżkami. Występują we wszystkich odcieniach bieli i błękitu.


~ Smoki Leśne ~
Smoki leśne żyją w najstarszych puszczach, i osiągają mniejsze rozmiary niż inne rasy, i podobnie jak smoki lodowe, nie zioną ogniem, aczkolwiek żywią się leśnymi zwierzętami i ludźmi którzy wkroczyli na ich tereny. Występują we wszystkich odcieniach zieleni i brązu.


~ Smoki Jaskiniowe ~
Smoki Jaskiniowe żyją w najgłębszych jaskiniach, i są jedną z najgroźniejszych ras, podobnie jak smoki ogniste. Są aczkolwiek łatwe do wytresowania, i zarówno jak smoki lodowe, utrzymują kontakty z górskimi elfami.


~ Smoki Ogniste ~
Smoki ogniste to najgroźniejsza i najmniej przyjazna ludziom odmiana. Osiągają o wiele większe rozmiary niż inne smoki. Zioną ogniem, potrafią mówić ludzkim głosem, i pożądają bogactw. Są zazwyczaj żółte, czerwone, bądź czarne, o wielkich, bursztynowych oczach.


3D Fantasy Dragon
Jeździec na smoku
Młode Smoki

sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział III

                                  DAMARIS
 
Damaris Uriendon niepokoiła się o ojca Wilmara. Król Gazahr z rodu Balcoinów, powszechnie nazywany obłąkanym królem, od lat już nie pokazywał się publicznie, a zamiast tego zamknął się w swoich komnatach z których praktycznie nie wychodził.
Oczywiście, jego śmierć nie była głównym powodem jej rozterek. Jej narzeczony, Wilmar, był czwartym synem króla i królowej – oficjalnym dziedzicem tronu był książę Ran, a po nim plasowali się Shenya i Reynald, a dopiero potem Wilmar. Po nim była jeszcze tylko jego siostra, księżniczka Amitra.
Damaris musiała jak najszybciej wymyślić sposób, by utorować mu drogę do tronu. Za każdym razem, gdy widziała ten obleśny uśmiech na twarzy Rana, miała ochotę na chwilę wyłączyć emocję i zamienić go za pomocą uroku w żabę, lub nawet coś gorszego. Gdyby pozbyła się Rana, wygnanie Shenyi i Reynalda poza granice Tarboru byłoby już tylko zaledwie szczegółem w jej misternym planie.
- Naprawdę uważam, że byłby z ciebie świetny król – powiedziała, kładąc się w łóżku obok Wilmara. Włosy miał rozpuszczone, i opadały mu na ramiona granatowoczarną kurtyną.
Ku jej zdziwieniu, jej narzeczony roześmiał się, zupełnie jakby myślał że Damaris nie mówi poważnie.
- Może w jakimś innym życiu zostanę nim – rzekł, upijając łyk wina z pucharu. - Ale tak naprawdę bycie księciem mi nie przeszkadza. Król ma o wiele więcej obowiązków względem kraju i swoich poddanych. Ja natomiast o wiele bardziej wolałbym mieszkać w jakimś małym zamku, z tobą i gromadką naszych dzieci. - uśmiechnął się.
- Mały zamek... to no wiesz, trochę mało – zaoponowała, odsuwając z twarzy pasmo srebrzystych włosów. Szkoda, że Wilmar jednak nie nabierał się na sztuczki tego typu. Zamiast tego, spojrzał na nią, jakby widział ją po raz pierwszy.
- No cóż, moje szanse są dość marne, Damaris – powiedział książę. - Mam trzech starszych braci.
- Chyba że wszyscy trzej poumieraliby na trąd -
Wilmar natychmiast się od niej odsunął, jak oparzony.
- Damaris, nawet tak nie mów! - warknął. - Przecież to moi bracia! I ty też masz braci!
Damaris przeturlała się na drugi bok, przypominając sobie swoich własnych, tak zwanych braci. Podobnie jak Wilmar, miała ich trzech, a każdy z nich był młodszy od niej samej. Najstarszy z całej trójki, szesnastoletni Eelry, jej brat bliźniak, został lordem Skeleton Rock po śmierci ich matki, Aliny Uriendon, zamiast niej, Damaris, choć to ona była najstarszym dzieckiem. Wilmar jednakże miał rację, Damaris kochała dwójkę swych braci, Altana i Brandona. Eelry jednak zasługiwał na potężną, czarnoksięską klątwę w podziękowaniu, za odebranie jej tego, co jej się należało.
- W takim razie, powinieneś przekonać swego ojca, by pomógł mi odzyskać mój zamek i moje ziemie – Damaris dumnie uniosła podbródek. - Obiecywałeś mi, że pomożesz mi uporać się z moim zdradzieckim braciszkiem. Jeśli nie, sama tam pójdę i przysięgam, że nie skończy się to dla niego dobrze.
Wilmar nie wyglądał na zbytnio zachwyconego tym żądaniem.
- Damaris, przecież zostaniesz księżną, moją żoną – zaoponował. Był tak samo zdradziecki jak wszyscy, i zapewne planował odwieść ją od tego pomysłu. Damaris uśmiechnęła się jadowicie. - Naprawdę potrzebne ci jeszcze Skeleton Rock?
- Tak, jest mi potrzebne – syknęła. - I zrobię wszystko, by je odzyskać, i niech ci się nie wydaje, że obchodzi mnie twoje zdanie na ten temat.
Damaris szybko wstała, i zaczęła się ubierać. Zwykle zajmowało jej to krócej, gdy miała służące do pomocy. Wilmar wyglądał zaskoczonego.
- Już wychodzisz, Damaris? - zapytał zaskoczony, aczkolwiek nie wyszedł z łóżka. W końcu za bardzo nie był w nic ubrany. - Odniosłem wrażenie że normalnie zostałabyś trochę dłużej.
- Na pewno nie zostanę z takim idiotą jak ty! - odwróciła się do niego, spoglądając na niego spode łba. Musiała przyznać że książę był bardzo przystojny, o łagodnych, miłych rysach, długich, ciemnych włosach i jasnych oczach, w kolorze zimowej burzy. Jego rozum pozostawiał aczkolwiek wiele do życzenia. - Próbuję ci pomóc, a ty rzucasz mi tą pomocą prosto w twarz!
- Zrozumiesz może, że nie chcę rządzić, ani być królem? - zezłościł się Wilmar.
Damaris prychnęła, narzucając na plecy futrzaną pelerynę.
- A pomyślałeś może, że ja bym chciała? - zapytała, i wyszła z hukiem.

***

Zapewne jedyną osobą w tym zamku, która mogła dorównywać rozumem Damaris, była jej przyjaciółka Aislin. Dlatego właśnie, po porażce z Wilmarem płaczkiem, udała się od razu do jej komnaty.
Po drodze, przemykając się ciemnym korytarzem, miała nadzieję że nie trafi na jakąś błąkającą się tu północnicę, ani na żadnego działającego w nocy skrzata, cechującego się wyjątkową złośliwością.
Gdy już wydało jej się, że stoi przy właściwych drzwiach, głośno w nie zapukała. Po chwili uznała jednak, że jeśli Aislin śpi, raczej nie mogła jej odpowiedzieć. Dlatego właśnie Damaris Uriendon otworzyła drzwi i wparowała do środka.
Ciężkie, bogato zdobione meble spowijał aksamitny mrok nocy. W wielkim, mahoniowym łożu, pod wzorzystym, granatowym baldachimem wspartym na czterech wysokich kolumnach, spała Aislin. Jej kasztanowe fale były rozrzucone po poduszce w nieładzie, a oczy miała głęboko zamknięte. Jej klatka piersiowa powoli wznosiła się i opadała.
Damaris podeszła bliżej, i uklękła na dywanie. Wcześniej o mało co nie potknęła się o pozostawione na podłodze buty na obcasie. W kącie wisiała również jej szmaragdowa suknia, a do rzeźbionego kufra przy łożu Aislin zdążyła niedbale wrzucić kilka sukien i haftowanych gorsetów.
- Aislin, obudź się! - wyszeptała jej do ucha. Ona sama również była w koszuli nocnej, na którą miała narzuconą jedynie swą ulubioną pelerynę z ciemnozielonej wełny.
Aislin jednak jej nie odpowiedziała, śpiąc w najlepsze. Nawet nie zauważyła tego, że oprócz obrazów na ścianie, obserwuje ją również Damaris.
- Aislin! - Damaris zaczęła nią trząść, drąc się jej do ucha. - AISLIIIIIN!
Czarownica przymrużyła oczy, umieszczając wzrok w punkcie za głową Damaris.
- Co to... licha? - zapytała cienkim głosem. - Co jest? - powtórzyła pewniej, podnosząc się na łokciach. - Damaris, czemu zawdzięczam twoją wizytę w środku nocy?
- Usiądź, to zaraz się dowiesz – odparła Damaris. Położyła się w poprzek łóżka, rozprostowując nogi i łokcie. - Bogowie, jak tylko próbuję coś zrobić, Wilmar od razu mnie do wszystkiego zniechęca!
- Ymmm... - Aislin wyglądała na nieco zdezorientowaną. Przysiadła na łóżku, opierając się plecami o zagłówek. - To co, powiesz mi o co w końcu o co takiego pokłóciłaś się z Wilmarem?
Damaris ciężko westchnęła.
- Chodziło mi tylko o to, by to on, nie Ran objął tron północy po śmierci Gazahra... która jest tylko kwestią czasu – wyjaśniła, bawiąc się pasmem białych włosów. - Ale oczywiście jak zwykle zostałam wyśmiana.
- Jakież to niesprawiedliwe! Ty chcesz przecież tylko wybić jego rodzinę! - odparła Aislin. Znowu zostałam źle zrozumiana, pomyślała ze złością Damaris. Szczerze, po przyjaciółce spodziewała się więcej lojalności.
- Tak naprawdę, wolę określenie „pozbyć się” - odparła. - Poza tym, to tylko trójka jego braci. Amitra i królowa nie stanowią dla mnie żadnego problemu.
- Miło – stwierdziła Aislin, przeciągle ziewając. - Jaki w ogóle masz plan?
Damaris nie wiedziała, jak długo czekała na takie pytanie z ust Wilmara!
- Chciałam tylko pozbyć się jakoś Rana, a potem wygnać z Albionu Shenyę i Reynalda, którzy i tak nie są nawet na tyle mądrzy by w ogóle pomyśleć o władaniu północą – powiedziała Damaris. - Poza tym, Wilmar nie musi rządzić jeśli nie chce. Chętnie go w tym wyręczę – uśmiechnęła się szeroko.
Usta Aislin przybrały kształt litery „o”.
- Co to znaczy „pozbyć się jakoś”? - zapytała ze zdziwieniem.
Damaris wzruszyła ramionami.
- Jestem Damaris Uriendon. - wymamrotała. - Coś wymyślę. Mogę wynająć płatnego zabójcę, przyrządzić truciznę, lub nawet użyć jakiegoś ciekawego zaklęcia.
Damaris, nawet jako młoda wiedźma, znała się dość dobrze na zielarstwie. Kilka tygodni wcześniej, rozważając otrucie Rana, myślała o użyciu Szaleju Jadowitego, rośliny kwitnącej na biało. Była jedną z najbardziej niebezpiecznych trucizn opisywanych w księgach, która zachowywała swe trujące właściwości również w formie proszku.
- Damaris, masz zamiar otruć swojego szwagra? Ty w ogóle mówisz poważnie? - Aislin zbladła jeszcze bardziej, a jej twarz przypominała barwą kredę.
- Ran nie jest nawet jeszcze moim szwagrem – odparła Damaris. - Poza tym, to dupek. Prędzej osobiście odpiłuję sobie głowę, niż przysięgnę mu wierność.
Aislin pokręciła głową.
- Nie możesz po prostu zadowolić się tytułem księżnej? - zapytała.
Damaris przytknęła palec do ust.
- Hmm... niech pomyślę... nie – odpowiedziała. - Tak naprawdę bycie panią Skeleton Rock opłacałoby się o wiele bardziej, niż bycie żoną czwartego z książąt.
- Ale ty nie jesteś panią Skeleton Rock – przypomniała jej przyjaciółka.
- Ale będę, jak tylko pozbawię Eelry'ego jego ślicznej, złotej główki. Będzie ślicznie wyglądać, zatknięta na pal nad główną bramą zamku.
- Ale przecież nie musiałabyś go zabijać. Możesz go zwyczajnie wygnać na północ. Nie musisz iść po trupach do celu -
- Fakt, nie musiałabym go zabijać. - odparła znudzonym głosem Damaris. - Ale robię sporo rzeczy których nie muszę.
- Uroczo – oceniła Aislin.
- No więc, pomożesz mi? - zapytała Damaris z wyczekiwaniem.
Aislin wyobraziła sobie Damaris mordującą Rana, Gazahra i Eelry'ego, i od razu zrobiło jej się niedobrze.
- Nie! - wykrzyknęła, a mina jej przyjaciółki w jednej chwili zrzedła. - Nie, nie, i jeszcze raz, nie! Wspominałam już że nie?
- Owszem – mruknęła Damaris. - Jesteś zadziwiająco miękka jak na wiedźmę.
- Zawsze lepsze to niż ludobójstwo – odgryzła się Aislin.
- Możemy go trochę potorturować jeśli tak bardzo chcesz, moja droga Aislin – zaproponowała Damaris. Musiała przyznać że podarowanie bratu szybkiej śmierci byłoby... no cóż, mało zabawne. A Damaris uwielbiała zabawę.
- Chyba nie rozumiesz słowa „ludobójstwo”. Oznacza to, że nie będziemy krzywdzić ani zabijać ludzi -
- Jakież to szlachetne z twojej strony, ale wątpię by Eelry zasługiwał na twoją litość -
- Damaris, proszę, zwolnij, uspokój się! - Aislin złapała ją za ramiona, i spojrzała jej w oczach. - Czy ty słyszysz co mówisz, czy tylko coś ci tam szumi? Chcesz zabić swojego brata!
Damaris wydęła wargi.
- A co, pierwszy raz o tym wspominałam? - zapytała ze znudzeniem.
- Myślałam że żartujesz, kiedy po jego pasowaniu na rycerza i lorda Skały mówiłaś że go zabijesz!-
- To chyba nasza droga matka żartowała, płodząc tyle dzieci. Ciekawe, czy nawet mamy tego samego ojca. Ale cóż, popatrz sobie na nas i sama oceń -
- Hmm... on głupi, ty wariatka, świetnie do siebie pasujecie! - odparła Aislin, wzruszając ramionami. Damaris spojrzała na nią, jakby ją również chciała ją zabić.
- Jesteś moją przyjaciółką, Aislin Whitelaw! - spojrzała na dziewczynę powątpiewająco. - Myślałam że mogę liczyć na twoje wsparcie.
- Właśnie proponujesz mi zabicie czterech osób!!! - wykrzyknęła Aislin. - Myślałaś że się na to bez wahania zgodzę?
- Tak szczerze, to coś w tym rodzaju – odparła Damaris. - Jak już zostanę królową północy, mogę nieco... powiększyć twoje włości o nowe tereny.
Aislin uniosła brew.
- Czy ty próbujesz mnie przekupić? - zapytała.
- Raczej wynagrodzić – poprawiła ją Damaris.
- Ale oni przecież nic mi nie zrobili! Po co miałabym ich zabijać?
- Lepiej żeby to oni zginęli, niż ja -


Sky's Still Blue - Andrew Belle


Szkoda że tak mało osób zna tę piosenkę i artystę :/  Jest zwyczajnie świetna.

piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział II

ADEM

Adem Sathalen nie mógł się już doczekać by jak najszybciej opuścić Tarbor. W tej krainie wszystko wydawało mu się zbyt szare, mgliste i ponure. Za dużo było tu gór, śniegu i lodu, a stanowczo zbyt mało słońca.
Być może już po książęcym ślubie będzie mógł wyjechać na południe, być może na dwór króla Morvy, lub do rodzinnej Maredii, gdzie mieszkali jego rodzice. Chłopak wiele lat temu uciekł z domu, kierując się rządzą przygód i nie chcąc wieść nudnego i podłego żywotu kupca, tak jak jego ojciec. Dlatego właśnie pewnego dnia, gdy miał może dwanaście lat, wsiadł na pierwszy, lepszy statek piracki jako chłopiec okrętowy. Marzył wtedy o zdobyciu sławy, bogactw, i poślubieniu pięknej księżniczki.
Teraz jednak księżniczki wydawały mu się przereklamowanym pomysłem. Na przykład ta, którą spotkał kilka godzin temu, lady Whitelaw czy jak tam się dokładnie nazywała.
Upił łyk rumu, dokładniej przywołując jej obraz. Nie była wcale brzydka. Była ładna, i to nawet bardzo. Jak każda północna dziewczyna, Whitelaw była wysoka i szczupła, o łagodnej, owalnej twarzy okolonej przez długie, kasztanowe loki. Jej oczy miały kształt migdałów, a ich barwa przypominała mu zielone wody szmaragdowego morza Maredii...
Nie, to było głupie, pomyślał, karcąc siebie w myślach. Może i spodobała mu się, nie mógł jednak myśleć o niej w ten sposób.
- Siedzisz sam? - Alexia wdrapała się na stołek barowy obok niego, sącząc cydr ze swego pucharu.
- Już nie – mruknął ponuro Adem. - A tak w ogóle, co ty tu w ogóle robisz?
Lexi spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
- Jak to co? Siedzę sobie grzecznie, tak jak ty – powiedziała, potrząsając długimi, potarganymi czerwonymi włosami. Kilka niesfornych kosmyków opadało na jej okrągłą, piegowatą twarz. Brązowe oczy miała lekko skośne w kącikach, błyszczące wesoło, nosek mały i szeroki, a usta pełne, obwiedzione błyszczącą pomadką.
- Zdajesz sobie sprawę że portowa spelunka to nie miejsce dla dzieci? -
- W takim razie co t y tu robisz? - Lexi rzuciła mu spojrzenie z ukosa, jakby to on z ich dwójki był młodszy. - Książę który właśnie się żeni, jest ode tylko o trzy lata starszy - 
- Hmmm... nie wiem czy wiesz, ale to dość spora różnica, Lexi – zaoponował chłopak. - Może i masz męski strój i szablę, to jednak... -
- Czy to miało mnie obrazić? - zimne ostrze w mgnieniu oka znalazło się tuż przy jego gardle – Adem czuł chłód stali na skórze, i czekoladowy zapach Lexi.
- Alexia, nie rób przedstawień – oświadczył, mając nadzieję że dziewczynka nie poderżnie mu gardła. - Kapitan Ellery raczej nie będzie zbytnio zadowolony, jeśli mnie zabijesz.
- A kto powiedział że się dowie? - zapytała Lexi, odsuwając sztylet z dala od jego szyi. Przejechała po ostrzu piegowatym palcem. - Jestem piratem, nie jakąś małą wróżką zębuszką.
- Właśnie, mój drogi – Darnell, jego najlepszy przyjaciel złapał Lexi za ramiona. - Nie obrażaj płci pięknej.- 
Lexi buntowniczo wyrwała się mu.
- Sam jesteś płeć piękna – oznajmiła.- Jestem bardziej męska od ciebie, i dlatego właśnie mi zazdrościsz.
- Nie obraź się, Darnell, ale gdybyś włożył ładną kieckę, faktycznie mógłbyś robić za kobietę – zaśmiał się Adem. Darnell miał ładną, gładką twarz, długie, jasne fale które nosił związane w kucyk, i brakowało mu jednego oka.
- Coś mi się wydaje że wszyscy spiknęliście się przeciwko mnie – odparł chłopak. Jego falbaniasta koszula wyglądała na nieco za dużą, a na ramiona miał narzucony brudny, czerwony płaszcz ozdobiony złotymi guzikami i epoletami po obu stronach ramion.
- Nie wydaje ci się! - Lexi wskoczyła mu na ramiona, oplatając mu klatkę piersiową nogami.- Co wy na to, żebyśmy ukradli królewską koronę?
- Chyba całkowicie cię popierdzieliło – stwierdził Darnell, stawiając ją z powrotem na ziemi. - Każdy wie, że Balcoinowie od pokoleń praktykują czarną magię. Wolałbym nie spędzić reszty życia zmieniony w szczura, w żabę, albo coś.
- O ile mi wiadomo, w Tarborze zakazano używać czarnej magii – wtrącił się Adem. Wszelkich czarnoksiężników wygnano z północy jakieś pięćdziesiąt lat temu, w czasach gdy jego rodziców nie było jeszcze na świecie.
- Mój drogi Ademie, czy wydaje ci się że kogokolwiek to obchodzi? - zapytała Lexi, odrzucając do tyłu czerwoną grzywę. - Gdybym była wiedźmą, nie przestałabym rzucać uroków i klątw, i w ogóle – wyciągnęła szablę zza pasa, i zaczęła wymachiwać nią niczym różdżką.
Darnell złapał ją za obie dłonie, by przypadkiem nie przeszyła ostrzem któregoś z klientów pubu.
- Dobrze, dobrze, Lexi – powiedział do niej Adem, wyrywając jej szablę i chowając z powrotem w pochwie. - Nie jesteś czarownicą, i nikt tu nie będzie kradł żadnej korony.
- A więc wolisz być wróżką? - zapytała Lexi. - Całe życie wydawało mi się że od kradzieży i rabunku są piraci.
- Dobrze myślałaś, ale królewska korona to hmmm.... - Darnell potarł palcami podbródek – No cóż, lekka przesada.
Lexi skrzyżowała ramiona na piersi.
- A co według ciebie nie byłoby przesadą? - zapytała. Darnell wskazał głową jednego z mężczyzn grającego w karty przy jednym z brudnych stołów – Może sprawdzisz czy nie ma przy sobie jakichś monet, czy czegoś w tym rodzaju...
- Co ty, nie będę ograbiać jakiegoś obleśnego pijaka -
- W takim razie może wracajmy już – zaproponował Adem, mierzwiąc sobie włosy. - Po północy w takich miejscach jak to, robi się nieciekawie.
- Lubię nieciekawe rzeczy – odparła Lexi.
- Więc idź spać – powiedział Adem W momencie gdy obok ich przetoczyła się pijana kobieta o zbyt mocnym makijażu, wraz z nieciekawie wyglądającym mężczyzną, zasłonił jej oczy ręką. - Jak już mówiłem są widoki nieprzeznaczone dla oczu dzieci.
Lexi wyraźnie się zezłościła.
- Nie będziesz mi rozkazywać jak jakiemuś parobkowi, wystarczy! - zawołała. Jej mała twarzyczka miała prawie ten sam kolor co włosy, a w brązowych oczach tańczyły dzikie ogniki.
- Założę się, że gdyby nie kapitan, zapewne nadal byłabyś jednym z nich – stwierdził Darnell, a Lexi natychmiastowo zacisnęła zęby. Nie lubiła, gdy ktokolwiek przypominał jej o przeszłości, zwłaszcza że podobnie jak u Adema i Darnella, nie należała ona do zbyt różowych.
- Dobra, nieważne – warknęła, odwracając wzrok. - Chodźmy już, zanim Ellery pokapuje się gdzie w ogóle byliśmy.
- Skąd ta nagła zmiana zdania? - zapytał Adem.
- Kobiety są kapryśne – wzruszyła ramionami Alexia.
Podobne słowa Adem usłyszał dziś od lady Whitelaw. O Bogowie, wszystkie kobiety były dokładnie takie same!
Gdy cała trójka wyszła wreszcie z tawerny, twarz Adema owionęła chłodna, morska bryza. Doki składały się z przylegających do siebie rozklekotanych budynków o brudnych oknach i spadzistych dachach. Po mokrych, ciemnych uliczkach tłoczyły się całe tłumy ludzi, marynarzy, piratów i kupców. Od paru godzin wszędzie było ciemno, a drogę i wody zatoki oblewało jedynie jaskrawożółte światło płynące ze znajdujących się gdzieniegdzie metalowych lampionów. Wśród omszałych mól kołysały się strzeliste maszty galeonów, południowe galery o łabędzich kadłubach oraz kilkadziesiąt ciężkich drakkarów, zapewne należących do ludzi z północy.
- Zamierzasz kiedykolwiek znów odwiedzić Maredię? - zapytała go Lexi, upychając niesforne loki pod swym sfatygowanym kapeluszem z piórem. - No wiesz, jako jedna z twoich najlepszych przyjaciółek, chyba jako jedyna nie widziałam twojego ojczystego kraju.
- Nie wiedziałem, że poza tobą mam jeszcze jakieś. -
Lexi wzruszyła ramionami.
- Może masz jakieś, gdzieś tam w Maredii. Poza tym, gdzie dokładnie mieszkała tam twoja rodzina? Nairië, Merei czy może Alryne? - ciągnął Darnell.
- W Wealdstone – przyznał niechętnie Adem. - Nieszczególnie bogaty port.
Tak naprawdę Adem cieszył się iż opuścił tamto miasto. W tamtejszych dokach cumowały jedynie nieliczne zapleśniałe łódki rybackie i może dwa lub trzy rozpadające się galeony. Chłopak pamiętał przemakającą podłogę ich domu, krzywe okna, zapadniętą twarz swojej matki, niedługo przed tym jak zabrała ją czerwony jeździec. Przez te kilka miesięcy gdy leżała chora w jedynym łóżku w ich izbie, gorączkowo majaczyła, jej palce doszczętnie sczerniały, by w końcu odpaść, a pod sam koniec życia po policzkach płynęły jej krwawe łzy.
- Po weselu mamy płynąć w kierunku południowych wysp – rzuciła Lexi. - To prawda, że w tamtejszych dżunglach żyją mantykory? - zwróciła się do chłopaków.
Adem machnął ręką na to.
- Masz trzynaście lat i wciąż wierzysz w takie bajeczki, Lexi? - zapytał drwiąco. - A podobno zaklinasz się że nie jesteś dzieckiem.
- No bo nie jestem! - odparła Alexia, odgarniając za ucho włosy, sięgające jej do połowy zaróżowionego policzka. - Kiedy na południu spotkamy stworzenie tego typu, na pewno będzie wam łyso.
Darnell udał zamyślonego.
- Wiesz co, Lexi? - zapytał. - Nie wydaje mi się. Widziałem już w życiu sporo takich kreatur, i mam już ich po dziurki w nosie.
Lexi poczerwieniała. Darnell uwielbiał ją wkurzać jeszcze bardziej niż Adem.
- Nieprawda! - tupnęła butem pomost, tak głośno że stare, zbutwiałe z wilgoci deski zaskrzypiały. - Magia istnieje! Wszystkie opowieści są prawdziwe!
- Tak, kochanie – rzekł Darnell przesłodzonym głosikiem. - A wiedźmy są dobre, i dają dzieciom cukierki!
- Dobra, Darnell – zaoponował Adem. - Daj już jej spokój. Niech wierzy w co jej się podoba.
- Nie ma to jak Adem świętoszek – zaszydził Darnell. - Wiecie co, wolę wrócić do baru i napić się jakiegoś dobrego trunku, niż sterczeć tu w tych ciemnościach i słuchać tych waszych bajek.
- Nie mądrzyj się, złotowłosa – Adem pociągnął Lexi za ramię. - Może najpierw odprowadźmy ją na statek?
Lexi znów mu się wyrwała.
- Wiecie co, sama się odprowadzę! - wykrzyknęła, szybko odmaszerowując w kierunku zacumowanego galeonu o pirackiej banderze.
Adem, zezłoszczony, spojrzał spode łba na Darnella. Zacmokał.
- Gratulacje, masz rękę do dzieci, złotowłosa – rzekł.
- No co? - zapytał, wzruszając ramionami, jakby nie miał najmniejszego pojęcia o co chodzi przyjacielowi. - Idźmy może wyrwać jakieś ładne laseczki, co?
- Wydaje mi się, że większość ładnych dziewczyn znajduje się na zamku, a nie w jakichś śmierdzących knajpach, idioto – odparł Adem. - Może znajdźmy ją, zanim licho poniesie ją gdzie nie trzeba.
- Chyba żartujesz. Jeśli nasza kochana Alexia stwierdzi że próbujemy ją niańczyć, poodgryza nam głowy -
- Nie zrobi tego – oświadczył chłopak.
- Skąd wiesz? Próbowałeś może wkurzyć ją do tego stopnia? -
- Ma za małe ząbki. Nie przegryzą skóry – wyjaśnił Adem.
Nagle przez mrok i mgłę przebił się czyjś krzyk. Darnell i Adem puścili się w bieg, lawirując między grupkami pijanych piratów i rybaków, którzy dopiero co wrócili z połowu.
- Pomocy!!! - jakaś kobieta w poplamionej grafitowej sukni i potarganych włosach stała nad pomostem, zawodząc, a jej wodniste oczy były skierowane ku mętnobrązowej wodzie zatoki. - Ona... Ona tam wpadła... została wciągnięta!
Nad powierzchnią unosiły się krótkie kosmyki jaskrawych włosów, wijących się w wodzie niczym atrament. Chwilę później, z wody wyłoniła się blada, przerażona twarz Alexii.
- Ratunku! - wychrypiała, wypluwając wodę w panice. Zaczęła łapczywie łapać powietrze, i z trudem wyciągnęła zza pasa szablę.
Syrena która trzymała piratkę za nogę, miała piękną, nieludzko piękną jasną twarz, nienaturalnie jasne oczy w których gorzała dzikość i głód, i długie, jasne włosy które oplatały jej pierś i ramiona. Patrząc na jej wykrzywione usta i zęby, Adem mógł domyślić się iż stworzenie chciało zjeść ją na kolację.
Wytrzeszczone oko Darnella były wpatrzone w syrenę, i w miotającą się w wodzie Lexi, próbującą nadziać wodnego demona na ostrze.
- Dobrze, przyznaję że... jest mi łyso – powiedział, stając jak wryty.
Adem, niewiele się zastanawiając, wskoczył do wody za Lexi, z trudem machając rękami i nogami. Na tafli zatoki unosiło się mnóstwo glonów, a ryb było tu niewiele – co jakiś czas czuł jak któraś go kąsa.
- Lexi! - krzyknął, brnąc w brudnej, mulistej wodzie. W końcu dopłynął do niej, i chwycił ją w pasie. Oczy miała przymrużone, a miecz zniknął z jej ręki. - Darnell! Pomóż mi ją wyciągnąć!
Podpłynął z dziewczyną do grubych belek które podtrzymywały molo. Darnell złapał ją pod pachy, i w osłupieniu położył na gnijących deskach.
Adem niedługo cieszył się tym, że uratował Alexię. Krzyknął, gdy poczuł coś ostrego, wrzynającego mu się w plecy – zapewne były to ostro zakończone pazury syreny.
Odwrócił się, wyjął miecz z pochwy, i zamachnął się nim w wodzie na syrenę, z trudem utrzymując się na powierzchni. Czuł jak ciężar jego ciała przyciska go do piaszczystego dna zatoki, zmuszając go do zanurkowania.
Syrena machnęła swym długim, zwinnym, pokrytym jasnozielonymi łuskami ogonem, i mocno zdzieliła go nim w pierś. Adem jednakże złapał ją za błyszczącą płetwę składającej się z cienkiej, półprzezroczystej membrany, w dotyku przypominającej galaretę. Stworzenie wydało z siebie głośny, przenikliwy pisk.
Chłopak pewniej zacisnął palce na głowicy miecza, i ciął pół kobietę pół rybę z całej siły, trafiając ją w brzuch. Czarna, gęsta krew wytrysnęła z rany, sprawiając że woda stała się jeszcze ciemniejsza. W mroku nie zauważył tego, jak syrena zaciska palce wokół jego szyi – Adem miał ochotę krzyczeć, ze strachu, że syrenie faktycznie uda się go utopić i pożreć.
Z jego ust wyleciało kilka bąbelków. W końcu zebrał wszystkie siły jakie mu zostały, i nadział duszącą go morską marę na ostrze swojego miecza. Jej długie, zielone ręce puściły jego szyję, a syrena zakwiliła, niczym zdychające zwierzę. Adem wyciągnął ociekający krwią miecz z jej oślizgłego ciała, i popłynął ku powierzchni, odpychając się butem od głowy potwora.
Gdy już udało mu się wynurzyć, poczuł jak silne ręce Darnella i paru innych mężczyzn wyciągają go z lodowatej wody. Chłopak zakaszlał ciężko, i zaczął głośno sapać. W wirze walki nie zauważył nawet, jak bardzo odmarzły mu usta i kończyny. Cały drżał z zimna, na czarnych włosach osiadł szron, a twarz i wargi miał bladoniebieskie.
- Stary, to było niesamowite! - Darnell klepnął go mocno w plecy, a Adem aż zachłysnął się powietrzem. - Gdyby nie fakt że ta blondi próbowała zjeść moją przyjaciółkę, powiedziałbym, że wyglądała całkiem nieźle.
- Lexi... czy ona? -
Darnell zaśmiał się, ukazując rzędy prostych, białych zębów, z których większość była ostro zakończona, niczym kły.
Żyje, żyje, nie martw się- powiedział, pomagając Ademowi podnieść się i wstać. - Teraz faktycznie powinniśmy wrócić na statek, zanim Ellery dowie się o tym przykrym „incydencie”.

Fanarty Arielki



Damon & Elena - Can't Pretend


Dla tych co swatają Delenę :3

Frozen




Merida

Bella

czwartek, 2 stycznia 2014


Rozdział I


AISLIN

Aislin lubiła jazdę konną, nawet jeśli przez cały dzień bolał ją tyłek. Eriyell była dobrym konikiem o karej maści, długiej grzywie i smukłych, gibkich nogach. Przewyższała drobne, kudłate konie z północy o kilka głów.
  Już od wielu godzin podróżowała do Albionu, przemierzając dzikie, zarośnięte lasy Tarboru. Słońce już zachodziło na jasnofioletowym niebie, a powietrze powoli stawało się coraz chłodniejsze.
  Zbliżała się jesień, i wszystkie drzewa były złote, jaskrawożółte, bursztynowe i pomarańczowe, mieniąc się w blasku zachodzącego słońca. W dali mogła dostrzec zarys królewskiego miasta północy, zespoły białych jak śnieg budynków, wysokich, strzelistych kopuł, kryształowych iglic i otaczających ich zewsząd szarych skał i lodu. Gdzieniegdzie grzmiały ciemnogranatowe wodospady, w miejscach gdzie Eswen wpływał pomiędzy wąskie szczeliny gór.
  A więc to właśnie tutaj miał odbyć się ślub jej przyjaciółki! Aislin cieszyła się, że udało jej się przekonać jej dwór by został w zamku, i nie towarzyszył jej aż tutaj. Może i była oficjalnie lordem Eshyi, to jednak nie znaczyło że wszędzie musiała za sobą ciągnąć swych strachliwych mentorów i nadopiekuńcze damy dworu.
  Miała nadzieję iż wyglądała dość elegancko w rozkloszowanej, ciemnozielonej sukni o głęboko wyciętych plecach i długich, falbaniastych rękawach. Na plecy narzuciła ciężki, ciemnozielony płaszcz oblamowany białym futrem. Na pelerynie miała wyszytego srebrną nicią wielkiego, białego smoka godło rodu Whitelawów.
- Wygląda… olśniewająco – wyszeptała Aislin, nie mogąc odezwać wzroku od miasta, choć widziała je już tyle razy.
- Jedziemy, pani? – zapytał Knucker, zaprzysiężony jej rycerz o szerokich barach i długich, jasnych włosach.
  Aislin posłała mu mordercze spojrzenie.
- Czy ja ci wyglądam na starszą panią? – zapytała, mając ochotę własnoręcznie ukręcić mu kark. Przecież tyle razy mówiła mu żeby zwracał się do niej po imieniu!
  Knucker wyraźnie się zmieszał.
-Hmmm…. Przepraszam, pani – mruknął ledwo dosłyszalnie, drapiąc się po szorstkiej brodzie. Aislin przewróciła oczami.
- Dobra, nieważne – wymamrotała. – Jedźmy już, bo się spóźnimy.
  Tak właściwie donikąd się nie spieszyła, nie miała jednak ochoty na rozmowy z tym tępogłowym rycerzem który koniecznie musiał zwracać się do niej „pani”.
  Pogalopowała cwałem w dół zbocza, jak najdalej od stromych krawędzi urwiska, a długie, ciemnokasztanowe fale powiewały za nią na wietrze.
  Czasami, w takich chwilach jak ta, tęskniła za swoim wujem i ciotką którzy wychowywali ją przez większość jej życia. Lisha Whitelaw była młodszą siostrą jej ojca, Jorana. On i jej matka, Melusine Hagelin, oddali im ją na wychowanie, gdy miała osiem lat, by wyjechać daleko na północ, w poszukiwaniu jakiegoś zaginionego królestwa które ponoć się tam znajdowało.
  Dlatego też właśnie, Aislin miała czasem dość północnych ludzi – wierzyli w każdy mit, legendą, opowieść. A znając życie, Joran i Melusine zapewne już od dawna nie żyli, pożarci przez olbrzymy lub przez olbrzymie niedźwiedzie polarne.
- Lady Whitelaw, poczekaj na mnie! – z oddali słyszała sapanie Knuckera który ledwo co ją doganiał na swym małym kucyczku.
- Nie goń mnie, sir Knuckerze! – Aislin nie wiedziała za bardzo jak brzmiało jego prawdziwe imię, nie wydawało jej się to jednak zbyt ważne. – Dam sobie radę. – W końcu była Whitelawem. – Daję ci wolne! – wykrzyknęła, zanim w końcu przekroczyła bramę miasta.
  Z powodu tego, że miasto było praktycznie osadzony wśród gór, tuż nad stromym wąwozem. Wszędzie unosiły się kłęby oparów, zasłaniając płynącą na samym dnie rzekę.
  Uliczki Albionu były spadziste i wąskie niczym labirynt, wszystkie budynki przylegały do siebie ciasno, tworząc mroczne zaułki i ślepe uliczki. Zamek królewski mieścił się na samym szczycie góry.  Dalsze, bardziej poszarpane szczyty ginęły w mroku i mgle, widać było jedynie maleńkie żółte światełka ze znajdujących się tam strażnic. 
  Aislin zatrzymała się dopiero gdy jej oczom ukazała się brama zamkowa wyciosana z szarego kamienia, omszała ze starości. Tuż przy zardzewiałej kratownicy stała dwójka strażników, ludzi z północy – wysokich, barczystych o jasnych oczach i włosach.
- Lady Aislin z rodu Whitelawów z Eshyi – wymamrotała dziewczyna, bacznie przyglądając się strażnikom.
   Niższy strażnik przyjrzał się jej, przymykając jedno oko.
- Hmmm… czy zostałaś zaproszona tu przez kogokolwiek, lady Whitelaw? – zapytał.
- Tak, z zaproszenia księcia Wilmara Balcoina – odparła spokojnie. – Przybywam tu na jego ślub.
  Drugi ze strażników roześmiał się.
- Ha, kto by pomyślał że ktoś taki jak Uriendonówna mógłby ożenić się z kimś kto jest czwarty w kolejce do tronu! – powiedział, odwracając się do Aislin. – Droga wolna, lady Whitelaw.
- Dziękuję – mruknęła Aislin, chcąc jak najszybciej wjechać już do zamku i ogrzać się w środku.
  Strażnicy podnieśli skrzypiącą kratę tak by Aislin i Knucker, któremu wreszcie udało się ją dogonić, mogli swobodnie przejechać. Dziewczyna i Eriyell minęli dwa, wielkie posągi dwóch chimer. Te właśnie „interesujące” stwory znajdowały się w herbie Balcoinów; miała głowę lwa, ciało kozy, ogon węża, a w dodatku ziała ogniem niczym smok.
- Przecież masz wolne! – zwróciła się z pretensją do Knuckera, który właśnie zeskakiwał ze swego konia. – Nie masz tu żadnej rodziny…. Ani przyjaciół, Knuckerze?
- Twoja pani ciotka powiedziała że mam na ciebie uważać, lady Aislin – odparł, ściągając siodło ze swego konia.
- No, chociaż nie pani – uśmiechnęła się blado Aislin. – Więc znajdź sobie może jakieś zajęcie, bo muszę już iść…
  Odeszła na kilka kroków, zdejmując kaptur, Knucker nadal jednak podążał za nią krok w krok.
- Czy ty naprawdę nie masz nic do roboty? – warknęła Aislin, powoli tracąc cierpliwość. Przez osiem lat była nieustannie kontrolowana przez wujów, a teraz, gdy wreszcie skończyła szesnaście lat i wróciła do domu, i tak była śledzona przez natrętną służbę.
  Knucker wlepił wzrok w jej buty.
- Ymmm… nie, mam za zadanie cię pilnować, lady Aislin – rzekł.
  Aislin odgarnęła swoje kasztanowe włosy do tyłu, głośno wzdychając. Podeszła do wielkich dębowych drzwi, ozdobionych żelaznymi chimerami.
- Ale nie wejdziesz ze mną do środka. Możesz sobie tu postać jak chcesz, ale nie podsłuchuj – powiedziała, i weszła do środka. Niestety, w progu nie czekali na nią ani Damaris, Wilmarek, ani nawet jego najstarszy brat, książę Ran.
  Teraz musiała znaleźć Damaris… bułka z masłem, nie ma co!
   Główne korytarze zamku były wysokie i strzeliste, sufit wykonany z drewnianych belek był ledwie widoczny w półmroku, oświetlały go jedynie ciężkie, żelazne kandelabry. Ściany były wyłożone bogatymi płaskorzeźbami ze złota, gdzieniegdzie znajdowały się portrety członków rodu Balcoinów, a każdy z nich miał charakterystyczne rysy, ciemne włosy i przenikliwe, szare oczy.
   Komnaty Eshyi były zupełnie inne – dominował w nich biały, błękitny i zielony marmur, okna były duże by wpuścić do środka dużo światła. Poza tym, przodkowie Aislin wydawali się mniej ponurzy od królów zimy.
   Aislin otworzyła pierwsze lepsze drzwi, z których dobiegały dziwne odgłosy, zapewne jęki.
- Och, Arturze, Arturze! – wołał jakiś wysoki, damski głos.
  Wnet jej oczom ukazała się całująca się para.
  Jakaś jasnowłosa kobieta siedziała okrakiem na niejakim Arturze, który powoli rozwiązywał jej gorset, jednocześnie całując ją po długiej, pokrytej czyrakami szyi.
  Aislin zrzedła mina, jednak nadal nie mogła oderwać wzroku od dwójki służących.
  Otrzeźwiała dopiero, gdy mężczyzna zauważył, iż stoi w drzwiach. Odwrócił się do niej swoją brzydką twarzą, i zaczął krzyczeć:
- Wynoś się stąd, ty mały zboczeńcu, bo jak ci przyleję…
  Aislin nie potrzebowała dalszych próśb by natychmiast wybiec z komnaty. Pognała korytarzem ile sił w nogach, bojąc się że mężczyzna zaraz ją złapie, lub że zaraz zwymiotuje na jeden z drogich dywanów.
  Gdy wreszcie ukucnęła na podłodze, głośno sapiąc, nie spodziewała się ujrzeć szafirowych oczu jakiegoś chłopaka.
- Przed czymś uciekasz? – zapytał, lustrując ją swym przenikliwym wzrokiem.
- Hmmm… tak… - wymamrotała po chwili namysłu Aislin. – Można powiedzieć że pewien służący chce mnie zabić.
   Nieznajomy zmarszczył czoło.
- Poza tym, szukam lady Damaris – dodała szybko, widząc jego zakłopotane spojrzenie. Zapewne był tutejszym żołnierzem – był ubrany w ciemnoniebieski kaftan, czarne spodnie i wysokie buty z długimi cholewami, a do pasa miał przytroczony miecz. Był wysoki, lekko umięśniony, o jasnej cerze, potarganych czarnych włosach i hipnotyzujących, niebieskich oczach.
- Mogę cię do niej zaprowadzić – oznajmił. – Nazywam się Adem.
  Aislin pozwoliła pomóc sobie wstać.
- Lady Aislin z rodu Whitelawów, jak sądzę – dodał.
   Aislin wytrzeszczyła na niego swoje zielone oczy.
- Ymmm… skąd wiesz? – zapytała zdziwiona. Chłopak nie przedstawił się jej jako niczyj syn, musiał więc być z jakiś innych królestw na południu.
  Adem znów zmarszczył czoło, lekko przygryzając wargę.
- Z tego co wiem o twym kraju, lady Aislin, biały smok jest herbem twego rodu, prawda? –
- Tak, tak! – zawołała dziewczyna, mierzwiąc sobie nieco włosy. Przecież miała na plecach wyhaftowanego smoka Whitelawów! W górach mglistych, gdzie znajdowała się Eshya, od wieków mieszkały lodowe smoki. Aislin czasem widziała ciemne, rozłożyste kształty szybujące wysoko na niebie, na chwilę przysłaniając wyblakłe, północne słońce. – Wiesz może na kiedy jest planowany królewski ślub?
- Podobno to już za kilka dni – odparł, prowadząc ją wzdłuż spowitego mrokiem przejścia. – Król i królowa już od paru miesięcy strasznie wokół nich skaczą, i wszystko przygotowują.
- Wydaje mi się, że nie powinieneś tak mówić o parze królewskiej – zwróciła mu uwagę Aislin. – Wiem lepiej od ciebie, w końcu znam ich od dziecka.
- No cóż, nie każdemu zdarza się znać od dziecka króla i królową Tarboru – stwierdził Adem. – Jestem najemnikiem, nie jakimś książątkiem w nakrochmalonej przez mamusię koszuli.
  Aislin zmarszczyła nos na dźwięk tego słowa.
- Najemnik? – powtórzyła ze zdziwieniem. – A więc walczysz za pieniądze, czyż nie? Tak poza tym, jesteś tu gościem, czy może w pracy?
- Są gorsze profesje – mruknął.
- Jakie? – czy chodziło mu o pogłębianie rowów, czy też może odprowadzania kanalizacji miejskiej?
- Nieważne – wymamrotał.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi. -  Aislin pochodziła z ważnego, bogatego rodu, Whitelawowie nie byli jednak tak starożytni jak Balcoinowie lub Uriendonowie.
- Wszyscy tacy jak  t y  są tak samo ciekawscy – odparł.
Mógłbyś być trochę milszy, wiesz? Na przykład zważywszy na to że jestem tak jakby lordem.
- Jesteś kobietą, jakbyś nie wiedziała –                 
  Aislin teatralnie wydęła wargi.
- Jak przypuszczam, właśnie dlatego nie masz narzeczonej. Za grosz nie umiesz rozmawiać z kobietami.-
- Rozmawianie z kobietami nie należy do moich obowiązków – odparł chłopak. - A z tobą to już na pewno.
- Hej, to my jesteśmy na „ty”? – zapytała, wskazując go palcem.
- Lady Aislin, czy obecny tu rycerz cię napastuje? – to znowu był Knucker! Pojawił się jakby znikąd, niczym wielki, włochaty smok.
- Nie, nie! – odparła Aislin. W porównaniu z Knuckerem, Adem wydawał się trochę… mały, zwłaszcza że jej rycerz miał ponad siedem stóp wzrostu. – Mój drogi Knuckerze, cieszę się że cię widzę! – położyła mu dłoń na piersi. – Wiesz co, chodźmy już stąd – zwróciła się do Adema. - Dzięki za twą, Hmmm… nieocenioną pomoc…
  Adem uśmiechnął się krzywo, unosząc brwi.
- Nie ma za co, lady Whitelaw. - Podziękował najemnik, by za chwilę znów zniknąć w mrokach zamku. Aislin nie miała zamiaru, stać bezczynnie i wpatrywać się w  plecy odchodzącego chłopaka.
- Miałeś zostać tam! – powiedziała do niego, gdy tylko odeszli wystarczająco daleko. - Wiesz może, gdzie jest Damaris?

* * *

Aislin zastała Damaris siedzącą w zamkowej bibliotece, skuloną na jednym z pluszowych foteli, z książką w ręku.”Historia i Zwyczaje Smoków” przeczytała, spoglądając na ledwie widoczną w mroku skórzaną okładkę, zza której wystawały pęki pożółkłych, żółtych stron.
- Czytasz do dobrowolnie czy z przymusu? - zapytała Aislin, ciaśniej opatulając się swym płaszczem. Biblioteka była niezwykle dużym pomieszczeniem, aczkolwiek panowało tu straszne zimno.
- Rany, przestraszyłaś mnie! - wykrzyknęła Damaris, zrywając się z fotela. Podeszła do Aislin i uścisnęła ją tak mocno, że Aislin ledwie mogła złapać oddech. - Nie martw się, nie spóźniłaś się.
Aislin popatrzyła na nią zdziwiona.
- Wilmara nie ma z tobą? - zapytała, rozglądając się po setkach drewnianych regałów ginących w mroku. Gdzieniegdzie błyszczały stare, zszarzałe pajęczyny, a większość grzbietów ksiąg pokrywała gruba warstwa kurzu.
Damaris przewróciła oczami, kołysząc się na obcasach butów. Kilka pasm białych włosów spięła w warkocze, reszta swobodnie opadała jej na ramiona.
- Nasz kochany Wilmar porzucił mnie tu, a sam pojechał z Ranem i Shenyą na polowanie – opadła teatralnie na fotel. - Oczywiście, jak to on, proponował mi żebym pojechała z nimi, ale w końcu jestem lady Uriendon, a nie jakimś pachołkiem żeby szwendać się po jakimś brudnym lesie, nie sądzisz?
- Jasne, lady – odparła Aislin, próbując opanować atak kaszlu. Nic tak nie działało na nią jak kurz i stęchlizna. - Może wyjdźmy stąd do jakiejś czystszej komnaty?
- Nie, tu jest dobrze. Tu przynajmniej nie ma tej natrętnej służby, która strasznie działa mi na nerwy. - oświadczyła jej przyjaciółka. - Ciekawe czy wszystkie wysoko urodzone panny traktuje się tu gorzej niż służące.
- Czy aby nie narzekasz za bardzo? - uniosła jedną brew. Damaris zmierzyła ją swym stalowoniebieskim spojrzeniem, ale na Aislin to nie działało. Zbyt długo ją znała.
- Chyba żartujesz! Oni chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że już za kilka dni zostanę księżną! - stwierdziła Damaris z wyrazem nadąsania na wąskiej twarzy. Miała na sobie długą, elegancką suknię z jaskrawoniebieskiego brokatu, z dekoltem podkreślającym jej biust. Na głowie miała złotą przepaskę w kształcie wijącego się węża, godła rodu Uriendonów.
Mina Aislin natychmiast zrzedła.
- Poślub Rana, a zostaniesz królową! - uśmiechnęła się sarkastycznie. - Wydaje się być o wiele przystojniejszy, a poza tym odziedziczy tron Tarboru. Wtedy może będą cię lepiej traktować!
Damaris roześmiała się.
- Nie, Ran jest dla mnie za stary. - powiedziała. Ran Balcoin miał może dwadzieścia kilka lat, miał bardzo długie, czarne włosy związane w kucyk, i sylwetkę o wiele bardziej męską niż Wilmar. - Poza tym, on jest już zaręczony, podobnie jak Shenya. Tak naprawdę Wilmar nie jest taki zły, po prostu chodzi o to że irytuje mnie swoją bezgraniczną głupotą.
- Aha, czyli nic nowego – stwierdziła Aislin, siadając ostrożnie na jednej z kanap. - Skoro jest taki głupi, to po co w ogóle za niego wychodzisz?
Damaris wzruszyła ramionami, kładąc swoje długie nogi na stoliku.
- Czy ja wiem... w końcu jest księciem Tarboru – odparła, rozpychając się wygodnie. - Poza tym, jest całkiem niezły. Większość tutejszych mężczyzn ma dzioby po ospie i czyraki.
Aislin skrzywiła się na wspomnienie o czyrakach.
- Może przyjdziesz dziś do mnie na noc? - zapytała po chwili, okręcając sobie kosmyk srebrzystych włosów wokół palca. - Znalazłam kilka... no, powiedzmy ciekawych ksiąg których nie powstydziłby się najzdolniejszy czarnoksiężnik. Można uznać że ja też.
- Jesteś pewna że nikt nas nie nakryje, Damaris? - zapytała Aislin. Oficjalnie, czarna magia była zakazana w królestwie Tarboru.
Dziewczyna prychnęła.
- Chyba żartujesz, moja droga Aislin – odparła, odgarniając do tyłu śnieżnobiałą grzywę. - A nawet jeśli, mogę sprawić że po chwili nie będą już nawet o tym pamiętać.
Dobra, przekonałaś mnie – oświadczyła Aislin. - Chodźmy.

------------------------------------------------------------------------------------

Następny rozdział już wkrótce :) Prosimy bardzo o komentarze.

Ariel