poniedziałek, 6 stycznia 2014
Ciekawostki o Śródziemiu
- Podczas sceny w karczmie "Nad rozbrykanym kucykiem" w Bree, można dostrzec, że jedzenie na talerzu Thorina zmienia miejsce pomiędzy różnymi ujęciami, gdy ten rozmawia z Gandalfem.
- Podczas sceny wymiany pomiędzy władcą Miasta nad Jeziorem, Thorinem i Bardem, można dostrzec, że śnieg pada na wszystko wokół, z wyjątkiem włosów Thorina.
- Grający Sarumana we "Władcy pierścieni" Christopher Lee poznał Tolkiena osobiście.
- - Wszyscy znamy wiersz: „Trzy pierścienie dla elfów (...) siedem dla władców krasnali (...) dziewięć dla śmiertelników (...) Jeden dla Władcy Ciemności(...)”. Jeśli liczbę pierścieni ułożymy od tyłu wyjdzie nam liczba 1973 i jest to rok śmierci Tolkiena.
- Michael, syn pisarza gdy wstąpił do wojska w rubryce 'zawód ojca' podał 'czarodziej'.
- Tolkien był poliglotą. Znał blisko 30 języków. Nauczył się m.in.: greki, staro-angielskiego, staro-nordyckiego, gotyku, współczesnego i średniowiecznego walijskiego, fińskiego, hiszpańskiego i włoskiego. Znał także rosyjski, szwedzki, duński, norweski i lombardzki. Oprócz tego sam był twórcą 14 języków oraz alfabetów, którymi posługują się postacie ze Śródziemia.
- Uważał swego przyjaciela C. S. Lewis'a, autora Kronik Narnii za zdziecinniałego. Pomógł mu wrócić na chrześcijaństwo.
- Nazwa Bag End pochodzi od nazwy farmy ciotki Tolkiena.
niedziela, 5 stycznia 2014
Rodzaje Smoków
~ Lodowe Smoki ~
Smoki lodowe żyją w górach, przy najwyższych szczytach. Są najłagodniejszą odmianą tego rodzaju, z zasady nie atakują ludzkich osad, i rzadko się pokazują. Są jednymi z najmądrzejszych istot, i liczą sobie tysiące lat. Utrzymują bliskie kontakty z górskimi elfami i wróżkami. Występują we wszystkich odcieniach bieli i błękitu.
~ Smoki Leśne ~
Smoki leśne żyją w najstarszych puszczach, i osiągają mniejsze rozmiary niż inne rasy, i podobnie jak smoki lodowe, nie zioną ogniem, aczkolwiek żywią się leśnymi zwierzętami i ludźmi którzy wkroczyli na ich tereny. Występują we wszystkich odcieniach zieleni i brązu.
~ Smoki Jaskiniowe ~
Smoki Jaskiniowe żyją w najgłębszych jaskiniach, i są jedną z najgroźniejszych ras, podobnie jak smoki ogniste. Są aczkolwiek łatwe do wytresowania, i zarówno jak smoki lodowe, utrzymują kontakty z górskimi elfami.
~ Smoki Ogniste ~
Smoki ogniste to najgroźniejsza i najmniej przyjazna ludziom odmiana. Osiągają o wiele większe rozmiary niż inne smoki. Zioną ogniem, potrafią mówić ludzkim głosem, i pożądają bogactw. Są zazwyczaj żółte, czerwone, bądź czarne, o wielkich, bursztynowych oczach.
Jeździec na smoku |
Młode Smoki |
sobota, 4 stycznia 2014
Rozdział III
DAMARIS
Damaris
Uriendon niepokoiła się o ojca Wilmara. Król Gazahr z rodu
Balcoinów, powszechnie nazywany obłąkanym królem, od
lat już nie pokazywał się publicznie, a zamiast tego zamknął się
w swoich komnatach z których praktycznie nie wychodził.
Oczywiście, jego
śmierć nie była głównym powodem jej rozterek. Jej
narzeczony, Wilmar, był czwartym synem króla i królowej
– oficjalnym dziedzicem tronu był książę Ran, a po nim
plasowali się Shenya i Reynald, a dopiero potem Wilmar. Po nim była
jeszcze tylko jego siostra, księżniczka Amitra.
Damaris musiała jak
najszybciej wymyślić sposób, by utorować mu drogę do
tronu. Za każdym razem, gdy widziała ten obleśny uśmiech na
twarzy Rana, miała ochotę na chwilę wyłączyć emocję i zamienić
go za pomocą uroku w żabę, lub nawet coś gorszego. Gdyby pozbyła
się Rana, wygnanie Shenyi i Reynalda poza granice Tarboru byłoby
już tylko zaledwie szczegółem w jej misternym planie.
-
Naprawdę uważam, że byłby z ciebie świetny król –
powiedziała, kładąc się w łóżku obok Wilmara. Włosy
miał rozpuszczone, i opadały mu na ramiona granatowoczarną
kurtyną.
Ku
jej zdziwieniu, jej narzeczony roześmiał się, zupełnie jakby
myślał że Damaris nie mówi poważnie.
-
Może w jakimś innym życiu zostanę nim – rzekł, upijając łyk
wina z pucharu. - Ale tak naprawdę bycie księciem mi nie
przeszkadza. Król ma o wiele więcej obowiązków
względem kraju i swoich poddanych. Ja natomiast o wiele bardziej
wolałbym mieszkać w jakimś małym zamku, z tobą i gromadką
naszych dzieci. - uśmiechnął się.
-
Mały zamek... to no wiesz, trochę mało – zaoponowała, odsuwając
z twarzy pasmo srebrzystych włosów. Szkoda, że Wilmar jednak
nie nabierał się na sztuczki tego typu. Zamiast tego, spojrzał na
nią, jakby widział ją po raz pierwszy.
-
No cóż, moje szanse są dość marne, Damaris – powiedział
książę. - Mam trzech starszych braci.
-
Chyba że wszyscy trzej poumieraliby na trąd -
Wilmar natychmiast
się od niej odsunął, jak oparzony.
-
Damaris, nawet tak nie mów! - warknął. - Przecież to moi
bracia! I ty też masz braci!
Damaris przeturlała
się na drugi bok, przypominając sobie swoich własnych, tak zwanych
braci. Podobnie jak Wilmar, miała ich trzech, a każdy z nich był
młodszy od niej samej. Najstarszy z całej trójki,
szesnastoletni Eelry, jej brat bliźniak, został lordem Skeleton
Rock po śmierci ich matki, Aliny Uriendon, zamiast niej, Damaris,
choć to ona była najstarszym dzieckiem. Wilmar jednakże miał
rację, Damaris kochała dwójkę swych braci, Altana i
Brandona. Eelry jednak zasługiwał na potężną, czarnoksięską
klątwę w podziękowaniu, za odebranie jej tego, co jej się
należało.
-
W takim razie, powinieneś przekonać swego ojca, by pomógł
mi odzyskać mój zamek i moje ziemie – Damaris dumnie
uniosła podbródek. - Obiecywałeś mi, że pomożesz mi
uporać się z moim zdradzieckim braciszkiem. Jeśli nie, sama tam
pójdę i przysięgam, że nie skończy się to dla niego
dobrze.
Wilmar nie wyglądał
na zbytnio zachwyconego tym żądaniem.
-
Damaris, przecież zostaniesz księżną, moją żoną –
zaoponował. Był tak samo zdradziecki jak wszyscy, i zapewne
planował odwieść ją od tego pomysłu. Damaris uśmiechnęła się
jadowicie. - Naprawdę potrzebne ci jeszcze Skeleton Rock?
-
Tak, jest mi potrzebne – syknęła. - I zrobię wszystko, by je
odzyskać, i niech ci się nie wydaje, że obchodzi mnie twoje zdanie
na ten temat.
Damaris szybko
wstała, i zaczęła się ubierać. Zwykle zajmowało jej to krócej,
gdy miała służące do pomocy. Wilmar wyglądał zaskoczonego.
-
Już wychodzisz, Damaris? - zapytał zaskoczony, aczkolwiek nie
wyszedł z łóżka. W końcu za bardzo nie był w nic ubrany.
- Odniosłem wrażenie że normalnie zostałabyś trochę dłużej.
-
Na pewno nie zostanę z takim idiotą jak ty! - odwróciła się
do niego, spoglądając na niego spode łba. Musiała przyznać że
książę był bardzo przystojny, o łagodnych, miłych rysach,
długich, ciemnych włosach i jasnych oczach, w kolorze zimowej
burzy. Jego rozum pozostawiał aczkolwiek wiele do życzenia. -
Próbuję ci pomóc, a ty rzucasz mi tą pomocą prosto w
twarz!
-
Zrozumiesz może, że nie chcę rządzić, ani być królem? -
zezłościł się Wilmar.
Damaris prychnęła,
narzucając na plecy futrzaną pelerynę.
- A
pomyślałeś może, że ja bym chciała? - zapytała, i wyszła z
hukiem.
***
Zapewne
jedyną osobą w tym zamku, która mogła dorównywać
rozumem Damaris, była jej przyjaciółka Aislin. Dlatego
właśnie, po porażce z Wilmarem płaczkiem, udała się od razu do
jej komnaty.
Po
drodze, przemykając się ciemnym korytarzem, miała nadzieję że
nie trafi na jakąś błąkającą się tu północnicę, ani
na żadnego działającego w nocy skrzata, cechującego się
wyjątkową złośliwością.
Gdy
już wydało jej się, że stoi przy właściwych drzwiach, głośno
w nie zapukała. Po chwili uznała jednak, że jeśli Aislin śpi,
raczej nie mogła jej odpowiedzieć. Dlatego właśnie Damaris
Uriendon otworzyła drzwi i wparowała do środka.
Ciężkie, bogato
zdobione meble spowijał aksamitny mrok nocy. W wielkim, mahoniowym
łożu, pod wzorzystym, granatowym baldachimem wspartym na czterech
wysokich kolumnach, spała Aislin. Jej kasztanowe fale były
rozrzucone po poduszce w nieładzie, a oczy miała głęboko
zamknięte. Jej klatka piersiowa powoli wznosiła się i opadała.
Damaris podeszła
bliżej, i uklękła na dywanie. Wcześniej o mało co nie potknęła
się o pozostawione na podłodze buty na obcasie. W kącie wisiała
również jej szmaragdowa suknia, a do rzeźbionego kufra przy
łożu Aislin zdążyła niedbale wrzucić kilka sukien i haftowanych
gorsetów.
-
Aislin, obudź się! - wyszeptała jej do ucha. Ona sama również
była w koszuli nocnej, na którą miała narzuconą jedynie
swą ulubioną pelerynę z ciemnozielonej wełny.
Aislin jednak jej
nie odpowiedziała, śpiąc w najlepsze. Nawet nie zauważyła tego,
że oprócz obrazów na ścianie, obserwuje ją również
Damaris.
-
Aislin! - Damaris zaczęła nią trząść, drąc się jej do ucha. -
AISLIIIIIN!
Czarownica
przymrużyła oczy, umieszczając wzrok w punkcie za głową Damaris.
-
Co to... licha? - zapytała cienkim głosem. - Co jest? - powtórzyła
pewniej, podnosząc się na łokciach. - Damaris, czemu zawdzięczam
twoją wizytę w środku nocy?
-
Usiądź, to zaraz się dowiesz – odparła Damaris. Położyła się
w poprzek łóżka, rozprostowując nogi i łokcie. - Bogowie,
jak tylko próbuję coś zrobić, Wilmar od razu mnie do
wszystkiego zniechęca!
-
Ymmm... - Aislin wyglądała na nieco zdezorientowaną. Przysiadła
na łóżku, opierając się plecami o zagłówek. - To
co, powiesz mi o co w końcu o co takiego pokłóciłaś się z
Wilmarem?
Damaris ciężko
westchnęła.
-
Chodziło mi tylko o to, by to on, nie Ran objął tron północy
po śmierci Gazahra... która jest tylko kwestią czasu –
wyjaśniła, bawiąc się pasmem białych włosów. - Ale
oczywiście jak zwykle zostałam wyśmiana.
-
Jakież to niesprawiedliwe! Ty chcesz przecież tylko wybić jego
rodzinę! - odparła Aislin. Znowu zostałam źle zrozumiana,
pomyślała ze złością Damaris. Szczerze, po przyjaciółce
spodziewała się więcej lojalności.
-
Tak naprawdę, wolę określenie „pozbyć się” - odparła. -
Poza tym, to tylko trójka jego braci. Amitra i królowa
nie stanowią dla mnie żadnego problemu.
-
Miło – stwierdziła Aislin, przeciągle ziewając. - Jaki w ogóle
masz plan?
Damaris nie
wiedziała, jak długo czekała na takie pytanie z ust Wilmara!
-
Chciałam tylko pozbyć się jakoś Rana, a potem wygnać z Albionu
Shenyę i Reynalda, którzy i tak nie są nawet na tyle mądrzy
by w ogóle pomyśleć o władaniu północą –
powiedziała Damaris. - Poza tym, Wilmar nie musi rządzić jeśli
nie chce. Chętnie go w tym wyręczę – uśmiechnęła się
szeroko.
Usta
Aislin przybrały kształt litery „o”.
-
Co to znaczy „pozbyć się jakoś”? - zapytała ze zdziwieniem.
Damaris wzruszyła
ramionami.
-
Jestem Damaris Uriendon. - wymamrotała. - Coś wymyślę. Mogę
wynająć płatnego zabójcę, przyrządzić truciznę, lub
nawet użyć jakiegoś ciekawego zaklęcia.
Damaris, nawet jako
młoda wiedźma, znała się dość dobrze na zielarstwie. Kilka
tygodni wcześniej, rozważając otrucie Rana, myślała o użyciu
Szaleju Jadowitego, rośliny kwitnącej na biało. Była jedną z
najbardziej niebezpiecznych trucizn opisywanych w księgach, która
zachowywała swe trujące właściwości również w formie
proszku.
-
Damaris, masz zamiar otruć swojego szwagra? Ty w ogóle mówisz
poważnie? - Aislin zbladła jeszcze bardziej, a jej twarz
przypominała barwą kredę.
-
Ran nie jest nawet jeszcze moim szwagrem – odparła Damaris. - Poza
tym, to dupek. Prędzej osobiście odpiłuję sobie głowę, niż
przysięgnę mu wierność.
Aislin pokręciła
głową.
-
Nie możesz po prostu zadowolić się tytułem księżnej? -
zapytała.
Damaris przytknęła
palec do ust.
-
Hmm... niech pomyślę... nie – odpowiedziała. - Tak naprawdę
bycie panią Skeleton Rock opłacałoby się o wiele bardziej, niż
bycie żoną czwartego z książąt.
-
Ale ty nie jesteś panią Skeleton Rock – przypomniała jej
przyjaciółka.
-
Ale będę, jak tylko pozbawię Eelry'ego jego ślicznej, złotej
główki. Będzie ślicznie wyglądać, zatknięta na pal nad
główną bramą zamku.
-
Ale przecież nie musiałabyś go zabijać. Możesz go zwyczajnie
wygnać na północ. Nie musisz iść po trupach do celu -
-
Fakt, nie musiałabym go zabijać. - odparła znudzonym głosem
Damaris. - Ale robię sporo rzeczy których nie muszę.
-
Uroczo – oceniła Aislin.
-
No więc, pomożesz mi? - zapytała Damaris z wyczekiwaniem.
Aislin wyobraziła
sobie Damaris mordującą Rana, Gazahra i Eelry'ego, i od razu
zrobiło jej się niedobrze.
-
Nie! - wykrzyknęła, a mina jej przyjaciółki w jednej chwili
zrzedła. - Nie, nie, i jeszcze raz, nie! Wspominałam już że nie?
-
Owszem – mruknęła Damaris. - Jesteś zadziwiająco miękka jak na
wiedźmę.
-
Zawsze lepsze to niż ludobójstwo – odgryzła się Aislin.
-
Możemy go trochę potorturować jeśli tak bardzo chcesz, moja droga
Aislin – zaproponowała Damaris. Musiała przyznać że podarowanie
bratu szybkiej śmierci byłoby... no cóż, mało zabawne. A
Damaris uwielbiała zabawę.
-
Chyba nie rozumiesz słowa „ludobójstwo”. Oznacza to, że
nie będziemy krzywdzić ani zabijać ludzi -
-
Jakież to szlachetne z twojej strony, ale wątpię by Eelry
zasługiwał na twoją litość -
-
Damaris, proszę, zwolnij, uspokój się! - Aislin złapała ją
za ramiona, i spojrzała jej w oczach. - Czy ty słyszysz co mówisz,
czy tylko coś ci tam szumi? Chcesz zabić swojego brata!
Damaris wydęła
wargi.
-
A co, pierwszy raz o tym wspominałam? - zapytała ze znudzeniem.
-
Myślałam że żartujesz, kiedy po jego pasowaniu na rycerza i lorda
Skały mówiłaś że go zabijesz!-
-
To chyba nasza droga matka żartowała, płodząc tyle dzieci.
Ciekawe, czy nawet mamy tego samego ojca. Ale cóż, popatrz
sobie na nas i sama oceń -
-
Hmm... on głupi, ty wariatka, świetnie do siebie pasujecie! -
odparła Aislin, wzruszając ramionami. Damaris spojrzała na nią,
jakby ją również chciała ją zabić.
-
Jesteś moją przyjaciółką, Aislin Whitelaw! - spojrzała na
dziewczynę powątpiewająco. - Myślałam że mogę liczyć na twoje
wsparcie.
-
Właśnie proponujesz mi zabicie czterech osób!!! -
wykrzyknęła Aislin. - Myślałaś że się na to bez wahania
zgodzę?
-
Tak szczerze, to coś w tym rodzaju – odparła Damaris. - Jak już
zostanę królową północy, mogę nieco... powiększyć
twoje włości o nowe tereny.
Aislin uniosła
brew.
-
Czy ty próbujesz mnie przekupić? - zapytała.
-
Raczej wynagrodzić – poprawiła ją Damaris.
-
Ale oni przecież nic mi nie zrobili! Po co miałabym ich zabijać?
- Lepiej
żeby to oni zginęli, niż ja -
Sky's Still Blue - Andrew Belle
Szkoda że tak mało osób zna tę piosenkę i artystę :/ Jest zwyczajnie świetna.
piątek, 3 stycznia 2014
Rozdział II
Adem
Sathalen nie mógł się już doczekać by jak najszybciej
opuścić Tarbor. W tej krainie wszystko wydawało mu się zbyt
szare, mgliste i ponure. Za dużo było tu gór, śniegu i
lodu, a stanowczo zbyt mało słońca.
Być
może już po książęcym ślubie będzie mógł wyjechać na
południe, być może na dwór króla Morvy, lub do
rodzinnej Maredii, gdzie mieszkali jego rodzice. Chłopak wiele lat temu
uciekł z domu, kierując się rządzą przygód i nie chcąc
wieść nudnego i podłego żywotu kupca, tak jak jego ojciec.
Dlatego właśnie pewnego dnia, gdy miał może dwanaście lat,
wsiadł na pierwszy, lepszy statek piracki jako chłopiec okrętowy.
Marzył wtedy o zdobyciu sławy, bogactw, i poślubieniu pięknej
księżniczki.
Teraz
jednak księżniczki wydawały mu się przereklamowanym pomysłem. Na
przykład ta, którą spotkał kilka godzin temu, lady Whitelaw
czy jak tam się dokładnie nazywała.
Upił łyk rumu,
dokładniej przywołując jej obraz. Nie była wcale brzydka. Była
ładna, i to nawet bardzo. Jak każda północna dziewczyna,
Whitelaw była wysoka i szczupła, o łagodnej, owalnej twarzy
okolonej przez długie, kasztanowe loki. Jej oczy miały kształt migdałów, a ich barwa przypominała mu zielone wody szmaragdowego morza
Maredii...
Nie, to było
głupie, pomyślał, karcąc siebie w myślach. Może i spodobała mu
się, nie mógł jednak myśleć o niej w ten sposób.
-
Siedzisz sam? - Alexia wdrapała się na stołek barowy obok niego,
sącząc cydr ze swego pucharu.
-
Już nie – mruknął ponuro Adem. - A tak w ogóle, co ty tu
w ogóle robisz?
Lexi
spojrzała na niego spod przymrużonych powiek.
-
Jak to co? Siedzę sobie grzecznie, tak jak ty – powiedziała,
potrząsając długimi, potarganymi czerwonymi włosami. Kilka
niesfornych kosmyków opadało na jej okrągłą, piegowatą
twarz. Brązowe oczy miała lekko skośne w kącikach, błyszczące
wesoło, nosek mały i szeroki, a usta pełne, obwiedzione błyszczącą
pomadką.
-
Zdajesz sobie sprawę że portowa spelunka to nie miejsce dla dzieci?
-
-
W takim razie co t y tu robisz? - Lexi rzuciła mu spojrzenie z
ukosa, jakby to on z ich dwójki był młodszy. - Książę
który właśnie się żeni, jest ode tylko o trzy lata starszy -
-
Hmmm... nie wiem czy wiesz, ale to dość spora różnica, Lexi – zaoponował
chłopak. - Może i masz męski strój i szablę, to jednak... -
-
Czy to miało mnie obrazić? - zimne ostrze w mgnieniu oka znalazło
się tuż przy jego gardle – Adem czuł chłód stali na skórze, i
czekoladowy zapach Lexi.
-
Alexia, nie rób przedstawień – oświadczył, mając
nadzieję że dziewczynka nie poderżnie mu gardła. - Kapitan Ellery
raczej nie będzie zbytnio zadowolony, jeśli mnie zabijesz.
-
A kto powiedział że się dowie? - zapytała Lexi, odsuwając
sztylet z dala od jego szyi. Przejechała po ostrzu piegowatym
palcem. - Jestem piratem, nie jakąś małą wróżką
zębuszką.
- Właśnie,
mój drogi – Darnell, jego najlepszy przyjaciel złapał
Lexi za ramiona. - Nie obrażaj płci pięknej.-
Lexi
buntowniczo wyrwała się mu.
-
Sam jesteś płeć piękna – oznajmiła.- Jestem bardziej męska od
ciebie, i dlatego właśnie mi zazdrościsz.
-
Nie obraź się, Darnell, ale gdybyś włożył ładną kieckę,
faktycznie mógłbyś robić za kobietę – zaśmiał się
Adem. Darnell miał ładną, gładką twarz, długie, jasne fale
które nosił związane w kucyk, i brakowało mu jednego oka.
-
Coś mi się wydaje że wszyscy spiknęliście się przeciwko mnie –
odparł chłopak. Jego falbaniasta koszula wyglądała na nieco za
dużą, a na ramiona miał narzucony brudny, czerwony płaszcz
ozdobiony złotymi guzikami i epoletami po obu stronach ramion.
-
Nie wydaje ci się! - Lexi wskoczyła mu na ramiona, oplatając mu
klatkę piersiową nogami.- Co wy na to, żebyśmy ukradli królewską
koronę?
-
Chyba całkowicie cię popierdzieliło – stwierdził Darnell,
stawiając ją z powrotem na ziemi. - Każdy wie, że Balcoinowie od
pokoleń praktykują czarną magię. Wolałbym nie spędzić reszty
życia zmieniony w szczura, w żabę, albo coś.
-
O ile mi wiadomo, w Tarborze zakazano używać czarnej magii –
wtrącił się Adem. Wszelkich czarnoksiężników wygnano z
północy jakieś pięćdziesiąt lat temu, w czasach gdy jego
rodziców nie było jeszcze na świecie.
-
Mój drogi Ademie, czy wydaje ci się że kogokolwiek to
obchodzi? - zapytała Lexi, odrzucając do tyłu czerwoną grzywę. -
Gdybym była wiedźmą, nie przestałabym rzucać uroków i
klątw, i w ogóle – wyciągnęła szablę zza pasa, i
zaczęła wymachiwać nią niczym różdżką.
Darnell złapał ją
za obie dłonie, by przypadkiem nie przeszyła ostrzem któregoś
z klientów pubu.
-
Dobrze, dobrze, Lexi – powiedział do niej Adem, wyrywając jej
szablę i chowając z powrotem w pochwie. - Nie jesteś czarownicą,
i nikt tu nie będzie kradł żadnej korony.
-
A więc wolisz być wróżką? - zapytała Lexi. - Całe życie
wydawało mi się że od kradzieży i rabunku są piraci.
-
Dobrze myślałaś, ale królewska korona to hmmm.... - Darnell
potarł palcami podbródek – No cóż, lekka przesada.
Lexi skrzyżowała
ramiona na piersi.
-
A co według ciebie nie byłoby przesadą? - zapytała. Darnell
wskazał głową jednego z mężczyzn grającego w karty przy jednym
z brudnych stołów – Może sprawdzisz czy nie ma przy sobie
jakichś monet, czy czegoś w tym rodzaju...
-
Co ty, nie będę ograbiać jakiegoś obleśnego pijaka -
-
W takim razie może wracajmy już – zaproponował Adem, mierzwiąc
sobie włosy. - Po północy w takich miejscach jak to, robi
się nieciekawie.
-
Lubię nieciekawe rzeczy – odparła Lexi.
-
Więc idź spać – powiedział Adem W momencie gdy obok ich
przetoczyła się pijana kobieta o zbyt mocnym makijażu, wraz z
nieciekawie wyglądającym mężczyzną, zasłonił jej oczy ręką.
- Jak już mówiłem są widoki nieprzeznaczone dla oczu
dzieci.
Lexi
wyraźnie się zezłościła.
-
Nie będziesz mi rozkazywać jak jakiemuś parobkowi, wystarczy! -
zawołała. Jej mała twarzyczka miała prawie ten sam kolor co
włosy, a w brązowych oczach tańczyły dzikie ogniki.
-
Założę się, że gdyby nie kapitan, zapewne nadal byłabyś jednym
z nich – stwierdził Darnell, a Lexi natychmiastowo zacisnęła
zęby. Nie lubiła, gdy ktokolwiek przypominał jej o przeszłości,
zwłaszcza że podobnie jak u Adema i Darnella, nie należała ona do
zbyt różowych.
-
Dobra, nieważne – warknęła, odwracając wzrok. - Chodźmy już,
zanim Ellery pokapuje się gdzie w ogóle byliśmy.
-
Skąd ta nagła zmiana zdania? - zapytał Adem.
-
Kobiety są kapryśne – wzruszyła ramionami Alexia.
Podobne słowa Adem
usłyszał dziś od lady Whitelaw. O Bogowie, wszystkie kobiety były
dokładnie takie same!
Gdy
cała trójka wyszła wreszcie z tawerny, twarz Adema owionęła
chłodna, morska bryza. Doki składały się z przylegających do
siebie rozklekotanych budynków o brudnych oknach i spadzistych
dachach. Po mokrych, ciemnych uliczkach tłoczyły się całe tłumy
ludzi, marynarzy, piratów i kupców. Od paru godzin
wszędzie było ciemno, a drogę i wody zatoki oblewało jedynie
jaskrawożółte światło płynące ze znajdujących się
gdzieniegdzie metalowych lampionów. Wśród omszałych
mól kołysały się strzeliste maszty galeonów,
południowe galery o łabędzich kadłubach oraz kilkadziesiąt
ciężkich drakkarów, zapewne należących do ludzi z północy.
-
Zamierzasz kiedykolwiek znów odwiedzić Maredię? - zapytała
go Lexi, upychając niesforne loki pod swym sfatygowanym kapeluszem z
piórem. - No wiesz, jako jedna z twoich najlepszych
przyjaciółek, chyba jako jedyna nie widziałam twojego
ojczystego kraju.
-
Nie wiedziałem, że poza tobą mam jeszcze jakieś. -
Lexi
wzruszyła ramionami.
-
Może masz jakieś, gdzieś tam w Maredii. Poza tym, gdzie dokładnie
mieszkała tam twoja rodzina? Nairië,
Merei czy może Alryne? - ciągnął Darnell.
-
W Wealdstone – przyznał niechętnie Adem. - Nieszczególnie
bogaty port.
Tak
naprawdę Adem cieszył się iż opuścił tamto miasto. W
tamtejszych dokach cumowały jedynie nieliczne zapleśniałe łódki
rybackie i może dwa lub trzy rozpadające się galeony. Chłopak
pamiętał przemakającą podłogę ich domu, krzywe okna, zapadniętą
twarz swojej matki, niedługo przed tym jak zabrała ją czerwony
jeździec. Przez te kilka miesięcy gdy leżała chora w jedynym
łóżku w ich izbie, gorączkowo majaczyła, jej palce
doszczętnie sczerniały, by w końcu odpaść, a pod sam
koniec życia po policzkach płynęły jej krwawe łzy.
-
Po weselu mamy płynąć w kierunku południowych wysp – rzuciła
Lexi. - To prawda, że w tamtejszych dżunglach żyją mantykory? -
zwróciła się do chłopaków.
Adem
machnął ręką na to.
-
Masz trzynaście lat i wciąż wierzysz w takie bajeczki, Lexi? -
zapytał drwiąco. - A podobno zaklinasz się że nie jesteś
dzieckiem.
-
No bo nie jestem! - odparła Alexia, odgarniając za ucho włosy,
sięgające jej do połowy zaróżowionego policzka. - Kiedy na
południu spotkamy stworzenie tego typu, na pewno będzie wam łyso.
Darnell udał
zamyślonego.
-
Wiesz co, Lexi? - zapytał. - Nie wydaje mi się. Widziałem już w
życiu sporo takich kreatur, i mam już ich po dziurki w nosie.
Lexi
poczerwieniała. Darnell uwielbiał ją wkurzać jeszcze bardziej niż
Adem.
-
Nieprawda! - tupnęła butem pomost, tak głośno że stare,
zbutwiałe z wilgoci deski zaskrzypiały. - Magia istnieje! Wszystkie
opowieści są prawdziwe!
-
Tak, kochanie – rzekł Darnell przesłodzonym głosikiem. - A
wiedźmy są dobre, i dają dzieciom cukierki!
-
Dobra, Darnell – zaoponował Adem. - Daj już jej spokój.
Niech wierzy w co jej się podoba.
-
Nie ma to jak Adem świętoszek – zaszydził Darnell. - Wiecie co,
wolę wrócić do baru i napić się jakiegoś dobrego trunku,
niż sterczeć tu w tych ciemnościach i słuchać tych waszych
bajek.
-
Nie mądrzyj się, złotowłosa – Adem pociągnął Lexi za ramię.
- Może najpierw odprowadźmy ją na statek?
Lexi
znów mu się wyrwała.
-
Wiecie co, sama się odprowadzę! - wykrzyknęła, szybko
odmaszerowując w kierunku zacumowanego galeonu o pirackiej banderze.
Adem, zezłoszczony,
spojrzał spode łba na Darnella. Zacmokał.
-
Gratulacje, masz rękę do dzieci, złotowłosa – rzekł.
-
No co? - zapytał, wzruszając ramionami, jakby nie miał
najmniejszego pojęcia o co chodzi przyjacielowi. - Idźmy może
wyrwać jakieś ładne laseczki, co?
-
Wydaje mi się, że większość ładnych dziewczyn znajduje się na
zamku, a nie w jakichś śmierdzących knajpach, idioto – odparł
Adem. - Może znajdźmy ją, zanim licho poniesie ją gdzie nie
trzeba.
-
Chyba żartujesz. Jeśli nasza kochana Alexia stwierdzi że próbujemy
ją niańczyć, poodgryza nam głowy -
-
Nie zrobi tego – oświadczył chłopak.
-
Skąd wiesz? Próbowałeś może wkurzyć ją do tego stopnia?
-
-
Ma za małe ząbki. Nie przegryzą skóry – wyjaśnił Adem.
Nagle przez mrok i
mgłę przebił się czyjś krzyk. Darnell i Adem puścili się w
bieg, lawirując między grupkami pijanych piratów i rybaków,
którzy dopiero co wrócili z połowu.
-
Pomocy!!! - jakaś kobieta w poplamionej grafitowej sukni i
potarganych włosach stała nad pomostem, zawodząc, a jej wodniste
oczy były skierowane ku mętnobrązowej wodzie zatoki. - Ona... Ona
tam wpadła... została wciągnięta!
Nad
powierzchnią unosiły się krótkie kosmyki jaskrawych włosów,
wijących się w wodzie niczym atrament. Chwilę później, z
wody wyłoniła się blada, przerażona twarz Alexii.
-
Ratunku! - wychrypiała, wypluwając wodę w panice. Zaczęła
łapczywie łapać powietrze, i z trudem wyciągnęła zza pasa
szablę.
Syrena która
trzymała piratkę za nogę, miała piękną, nieludzko piękną
jasną twarz, nienaturalnie jasne oczy w których gorzała
dzikość i głód, i długie, jasne włosy które
oplatały jej pierś i ramiona. Patrząc na jej wykrzywione usta i
zęby, Adem mógł domyślić się iż stworzenie chciało
zjeść ją na kolację.
Wytrzeszczone oko
Darnella były wpatrzone w syrenę, i w miotającą się w wodzie
Lexi, próbującą nadziać wodnego demona na ostrze.
-
Dobrze, przyznaję że... jest mi łyso – powiedział, stając jak
wryty.
Adem, niewiele się
zastanawiając, wskoczył do wody za Lexi, z trudem machając rękami
i nogami. Na tafli zatoki unosiło się mnóstwo glonów,
a ryb było tu niewiele – co jakiś czas czuł jak któraś
go kąsa.
-
Lexi! - krzyknął, brnąc w brudnej, mulistej wodzie. W końcu
dopłynął do niej, i chwycił ją w pasie. Oczy miała przymrużone,
a miecz zniknął z jej ręki. - Darnell! Pomóż mi ją
wyciągnąć!
Podpłynął z
dziewczyną do grubych belek które podtrzymywały molo.
Darnell złapał ją pod pachy, i w osłupieniu położył na
gnijących deskach.
Adem niedługo
cieszył się tym, że uratował Alexię. Krzyknął, gdy poczuł coś
ostrego, wrzynającego mu się w plecy – zapewne były to ostro
zakończone pazury syreny.
Odwrócił
się, wyjął miecz z pochwy, i zamachnął się nim w wodzie na
syrenę, z trudem utrzymując się na powierzchni. Czuł jak ciężar
jego ciała przyciska go do piaszczystego dna zatoki, zmuszając go do zanurkowania.
Syrena machnęła
swym długim, zwinnym, pokrytym jasnozielonymi łuskami ogonem, i
mocno zdzieliła go nim w pierś. Adem jednakże złapał ją za
błyszczącą płetwę składającej się z cienkiej, półprzezroczystej membrany, w dotyku przypominającej galaretę. Stworzenie wydało z siebie głośny, przenikliwy pisk.
Chłopak pewniej
zacisnął palce na głowicy miecza, i ciął pół kobietę
pół rybę z całej siły, trafiając ją w brzuch. Czarna,
gęsta krew wytrysnęła z rany, sprawiając że woda stała się
jeszcze ciemniejsza. W mroku nie zauważył tego, jak syrena zaciska
palce wokół jego szyi – Adem miał ochotę krzyczeć, ze
strachu, że syrenie faktycznie uda się go utopić i pożreć.
Z
jego ust wyleciało kilka bąbelków. W końcu zebrał
wszystkie siły jakie mu zostały, i nadział duszącą go morską marę na
ostrze swojego miecza. Jej długie, zielone ręce puściły
jego szyję, a syrena zakwiliła, niczym zdychające zwierzę. Adem
wyciągnął ociekający krwią miecz z jej oślizgłego ciała, i popłynął ku powierzchni,
odpychając się butem od głowy potwora.
Gdy
już udało mu się wynurzyć, poczuł jak silne ręce Darnella i
paru innych mężczyzn wyciągają go z lodowatej wody. Chłopak
zakaszlał ciężko, i zaczął głośno sapać. W wirze walki nie
zauważył nawet, jak bardzo odmarzły mu usta i kończyny. Cały
drżał z zimna, na czarnych włosach osiadł szron, a twarz i wargi
miał bladoniebieskie.
-
Stary, to było niesamowite! - Darnell klepnął go mocno w plecy, a Adem aż zachłysnął się powietrzem. - Gdyby nie fakt że ta blondi
próbowała zjeść moją przyjaciółkę, powiedziałbym,
że wyglądała całkiem nieźle.
-
Lexi... czy ona? -
Darnell zaśmiał
się, ukazując rzędy prostych, białych zębów, z których
większość była ostro zakończona, niczym kły.
- Żyje,
żyje, nie martw się- powiedział, pomagając Ademowi podnieść
się i wstać. - Teraz faktycznie powinniśmy wrócić na
statek, zanim Ellery dowie się o tym przykrym „incydencie”.
czwartek, 2 stycznia 2014
Rozdział I
AISLIN
Aislin
lubiła jazdę konną, nawet jeśli przez cały dzień bolał ją
tyłek. Eriyell była dobrym konikiem o karej maści, długiej
grzywie i smukłych, gibkich nogach. Przewyższała drobne, kudłate
konie z północy o kilka głów.
Już od wielu godzin
podróżowała do Albionu, przemierzając dzikie, zarośnięte
lasy Tarboru. Słońce już zachodziło na jasnofioletowym niebie, a
powietrze powoli stawało się coraz chłodniejsze.
Zbliżała się
jesień, i wszystkie drzewa były złote, jaskrawożółte,
bursztynowe i pomarańczowe, mieniąc się w blasku zachodzącego
słońca. W dali mogła dostrzec zarys królewskiego miasta
północy, zespoły białych jak śnieg budynków,
wysokich, strzelistych kopuł, kryształowych iglic i otaczających
ich zewsząd szarych skał i lodu. Gdzieniegdzie grzmiały
ciemnogranatowe wodospady, w miejscach gdzie Eswen wpływał pomiędzy
wąskie szczeliny gór.
A więc to właśnie
tutaj miał odbyć się ślub jej przyjaciółki! Aislin
cieszyła się, że udało jej się przekonać jej dwór by
został w zamku, i nie towarzyszył jej aż tutaj. Może i była
oficjalnie lordem Eshyi, to jednak nie znaczyło że wszędzie
musiała za sobą ciągnąć swych strachliwych mentorów i
nadopiekuńcze damy dworu.
Miała nadzieję iż
wyglądała dość elegancko w rozkloszowanej, ciemnozielonej sukni o
głęboko wyciętych plecach i długich, falbaniastych rękawach. Na
plecy narzuciła ciężki, ciemnozielony płaszcz oblamowany białym
futrem. Na pelerynie miała wyszytego srebrną nicią wielkiego,
białego smoka godło rodu Whitelawów.
-
Wygląda… olśniewająco – wyszeptała Aislin, nie mogąc odezwać
wzroku od miasta, choć widziała je już tyle razy.
-
Jedziemy, pani? – zapytał Knucker, zaprzysiężony jej rycerz o
szerokich barach i długich, jasnych włosach.
Aislin posłała mu
mordercze spojrzenie.
-
Czy ja ci wyglądam na starszą panią? – zapytała, mając ochotę
własnoręcznie ukręcić mu kark. Przecież tyle razy mówiła
mu żeby zwracał się do niej po imieniu!
Knucker wyraźnie
się zmieszał.
-Hmmm….
Przepraszam, pani – mruknął ledwo dosłyszalnie, drapiąc się po
szorstkiej brodzie. Aislin przewróciła oczami.
-
Dobra, nieważne – wymamrotała. – Jedźmy już, bo się
spóźnimy.
Tak właściwie
donikąd się nie spieszyła, nie miała jednak ochoty na rozmowy z
tym tępogłowym rycerzem który koniecznie musiał zwracać
się do niej „pani”.
Pogalopowała cwałem
w dół zbocza, jak najdalej od stromych krawędzi urwiska, a
długie, ciemnokasztanowe fale powiewały za nią na wietrze.
Czasami, w takich
chwilach jak ta, tęskniła za swoim wujem i ciotką którzy
wychowywali ją przez większość jej życia. Lisha Whitelaw była
młodszą siostrą jej ojca, Jorana. On i jej matka, Melusine
Hagelin, oddali im ją na wychowanie, gdy miała osiem lat, by
wyjechać daleko na północ, w poszukiwaniu jakiegoś
zaginionego królestwa które ponoć się tam znajdowało.
Dlatego też
właśnie, Aislin miała czasem dość północnych ludzi –
wierzyli w każdy mit, legendą, opowieść. A znając życie, Joran
i Melusine zapewne już od dawna nie żyli, pożarci przez olbrzymy
lub przez olbrzymie niedźwiedzie polarne.
-
Lady Whitelaw, poczekaj na mnie! – z oddali słyszała sapanie
Knuckera który ledwo co ją doganiał na swym małym kucyczku.
-
Nie goń mnie, sir Knuckerze! – Aislin nie wiedziała za bardzo jak
brzmiało jego prawdziwe imię, nie wydawało jej się to jednak zbyt
ważne. – Dam sobie radę. – W końcu była Whitelawem. – Daję
ci wolne! – wykrzyknęła, zanim w końcu przekroczyła bramę
miasta.
Z powodu tego, że
miasto było praktycznie osadzony wśród gór, tuż nad
stromym wąwozem. Wszędzie unosiły się kłęby oparów,
zasłaniając płynącą na samym dnie rzekę.
Uliczki Albionu były
spadziste i wąskie niczym labirynt, wszystkie budynki przylegały do
siebie ciasno, tworząc mroczne zaułki i ślepe uliczki. Zamek
królewski mieścił się na samym szczycie góry.
Dalsze, bardziej poszarpane szczyty ginęły w mroku i mgle, widać
było jedynie maleńkie żółte światełka ze znajdujących
się tam strażnic.
Aislin zatrzymała
się dopiero gdy jej oczom ukazała się brama zamkowa wyciosana z
szarego kamienia, omszała ze starości. Tuż przy zardzewiałej
kratownicy stała dwójka strażników, ludzi z północy
– wysokich, barczystych o jasnych oczach i włosach.
-
Lady Aislin z rodu Whitelawów z Eshyi – wymamrotała
dziewczyna, bacznie przyglądając się strażnikom.
Niższy strażnik
przyjrzał się jej, przymykając jedno oko.
-
Hmmm… czy zostałaś zaproszona tu przez kogokolwiek, lady
Whitelaw? – zapytał.
-
Tak, z zaproszenia księcia Wilmara Balcoina – odparła spokojnie.
– Przybywam tu na jego ślub.
Drugi ze strażników
roześmiał się.
-
Ha, kto by pomyślał że ktoś taki jak Uriendonówna mógłby
ożenić się z kimś kto jest czwarty w kolejce do tronu! –
powiedział, odwracając się do Aislin. – Droga wolna, lady
Whitelaw.
-
Dziękuję – mruknęła Aislin, chcąc jak najszybciej wjechać już
do zamku i ogrzać się w środku.
Strażnicy podnieśli
skrzypiącą kratę tak by Aislin i Knucker, któremu wreszcie
udało się ją dogonić, mogli swobodnie przejechać. Dziewczyna i Eriyell minęli dwa, wielkie posągi dwóch chimer. Te właśnie
„interesujące” stwory znajdowały się w herbie Balcoinów;
miała głowę lwa, ciało kozy, ogon węża, a w dodatku ziała
ogniem niczym smok.
-
Przecież masz wolne! – zwróciła się z pretensją do
Knuckera, który właśnie zeskakiwał ze swego konia. – Nie
masz tu żadnej rodziny…. Ani przyjaciół, Knuckerze?
-
Twoja pani ciotka powiedziała że mam na ciebie uważać, lady
Aislin – odparł, ściągając siodło ze swego konia.
-
No, chociaż nie pani – uśmiechnęła się blado Aislin. – Więc
znajdź sobie może jakieś zajęcie, bo muszę już iść…
Odeszła na kilka
kroków, zdejmując kaptur, Knucker nadal jednak podążał za
nią krok w krok.
-
Czy ty naprawdę nie masz nic do roboty? – warknęła Aislin,
powoli tracąc cierpliwość. Przez osiem lat była nieustannie
kontrolowana przez wujów, a teraz, gdy wreszcie skończyła
szesnaście lat i wróciła do domu, i tak była śledzona
przez natrętną służbę.
Knucker wlepił
wzrok w jej buty.
-
Ymmm… nie, mam za zadanie cię pilnować, lady Aislin – rzekł.
Aislin odgarnęła
swoje kasztanowe włosy do tyłu, głośno wzdychając. Podeszła do
wielkich dębowych drzwi, ozdobionych żelaznymi chimerami.
-
Ale nie wejdziesz ze mną do środka. Możesz sobie tu postać jak
chcesz, ale nie podsłuchuj – powiedziała, i weszła do środka.
Niestety, w progu nie czekali na nią ani Damaris, Wilmarek, ani
nawet jego najstarszy brat, książę Ran.
Teraz musiała
znaleźć Damaris… bułka z masłem, nie ma co!
Główne
korytarze zamku były wysokie i strzeliste, sufit wykonany z
drewnianych belek był ledwie widoczny w półmroku, oświetlały
go jedynie ciężkie, żelazne kandelabry. Ściany były wyłożone
bogatymi płaskorzeźbami ze złota, gdzieniegdzie znajdowały się
portrety członków rodu Balcoinów, a każdy z nich miał
charakterystyczne rysy, ciemne włosy i przenikliwe, szare oczy.
Komnaty Eshyi były
zupełnie inne – dominował w nich biały, błękitny i zielony
marmur, okna były duże by wpuścić do środka dużo światła.
Poza tym, przodkowie Aislin wydawali się mniej ponurzy od królów
zimy.
Aislin otworzyła
pierwsze lepsze drzwi, z których dobiegały dziwne odgłosy,
zapewne jęki.
-
Och, Arturze, Arturze! – wołał jakiś wysoki, damski głos.
Wnet jej oczom
ukazała się całująca się para.
Jakaś jasnowłosa
kobieta siedziała okrakiem na niejakim Arturze, który powoli
rozwiązywał jej gorset, jednocześnie całując ją po długiej,
pokrytej czyrakami szyi.
Aislin zrzedła
mina, jednak nadal nie mogła oderwać wzroku od dwójki
służących.
Otrzeźwiała
dopiero, gdy mężczyzna zauważył, iż stoi w drzwiach. Odwrócił
się do niej swoją brzydką twarzą, i zaczął krzyczeć:
-
Wynoś się stąd, ty mały zboczeńcu, bo jak ci przyleję…
Aislin nie
potrzebowała dalszych próśb by natychmiast wybiec z komnaty.
Pognała korytarzem ile sił w nogach, bojąc się że mężczyzna
zaraz ją złapie, lub że zaraz zwymiotuje na jeden z drogich
dywanów.
Gdy wreszcie
ukucnęła na podłodze, głośno sapiąc, nie spodziewała się
ujrzeć szafirowych oczu jakiegoś chłopaka.
-
Przed czymś uciekasz? – zapytał, lustrując ją swym przenikliwym
wzrokiem.
-
Hmmm… tak… - wymamrotała po chwili namysłu Aislin. – Można
powiedzieć że pewien służący chce mnie zabić.
Nieznajomy
zmarszczył czoło.
-
Poza tym, szukam lady Damaris – dodała szybko, widząc jego
zakłopotane spojrzenie. Zapewne był tutejszym żołnierzem – był
ubrany w ciemnoniebieski kaftan, czarne spodnie i wysokie buty z
długimi cholewami, a do pasa miał przytroczony miecz. Był wysoki,
lekko umięśniony, o jasnej cerze, potarganych czarnych włosach i
hipnotyzujących, niebieskich oczach.
-
Mogę cię do niej zaprowadzić – oznajmił. – Nazywam się Adem.
Aislin pozwoliła
pomóc sobie wstać.
-
Lady Aislin z rodu Whitelawów, jak sądzę – dodał.
Aislin wytrzeszczyła
na niego swoje zielone oczy.
-
Ymmm… skąd wiesz? – zapytała zdziwiona. Chłopak nie
przedstawił się jej jako niczyj syn, musiał więc być z jakiś
innych królestw na południu.
Adem znów
zmarszczył czoło, lekko przygryzając wargę.
-
Z tego co wiem o twym kraju, lady Aislin, biały smok jest herbem
twego rodu, prawda? –
-
Tak, tak! – zawołała dziewczyna, mierzwiąc sobie nieco włosy.
Przecież miała na plecach wyhaftowanego smoka Whitelawów! W
górach mglistych, gdzie znajdowała się Eshya, od wieków
mieszkały lodowe smoki. Aislin czasem widziała ciemne, rozłożyste
kształty szybujące wysoko na niebie, na chwilę przysłaniając
wyblakłe, północne słońce. – Wiesz może na kiedy jest
planowany królewski ślub?
-
Podobno to już za kilka dni – odparł, prowadząc ją wzdłuż
spowitego mrokiem przejścia. – Król i królowa już
od paru miesięcy strasznie wokół nich skaczą, i wszystko
przygotowują.
-
Wydaje mi się, że nie powinieneś tak mówić o parze
królewskiej – zwróciła mu uwagę Aislin. – Wiem
lepiej od ciebie, w końcu znam ich od dziecka.
-
No cóż, nie każdemu zdarza się znać od dziecka króla
i królową Tarboru – stwierdził Adem. – Jestem
najemnikiem, nie jakimś książątkiem w nakrochmalonej przez
mamusię koszuli.
Aislin zmarszczyła
nos na dźwięk tego słowa.
-
Najemnik? – powtórzyła ze zdziwieniem. – A więc walczysz
za pieniądze, czyż nie? Tak poza tym, jesteś tu gościem, czy może
w pracy?
-
Są gorsze profesje – mruknął.
-
Jakie? – czy chodziło mu o pogłębianie rowów, czy też
może odprowadzania kanalizacji miejskiej?
-
Nieważne – wymamrotał.
-
Nie rozumiem, o co ci chodzi. - Aislin pochodziła z ważnego,
bogatego rodu, Whitelawowie nie byli jednak tak starożytni jak
Balcoinowie lub Uriendonowie.
-
Wszyscy tacy jak t y są tak samo ciekawscy – odparł.
–
Mógłbyś być
trochę milszy, wiesz? Na przykład zważywszy na to że jestem tak
jakby lordem.
-
Jesteś kobietą, jakbyś nie wiedziała –
Aislin teatralnie
wydęła wargi.
-
Jak przypuszczam, właśnie dlatego nie masz narzeczonej. Za grosz
nie umiesz rozmawiać z kobietami.-
-
Rozmawianie z kobietami nie należy do moich obowiązków –
odparł chłopak. - A z tobą to już na pewno.
-
Hej, to my jesteśmy na „ty”? – zapytała, wskazując go
palcem.
-
Lady Aislin, czy obecny tu rycerz cię napastuje? – to znowu był
Knucker! Pojawił się jakby znikąd, niczym wielki, włochaty smok.
-
Nie, nie! – odparła Aislin. W porównaniu z Knuckerem, Adem
wydawał się trochę… mały, zwłaszcza że jej rycerz miał ponad
siedem stóp wzrostu. – Mój drogi Knuckerze, cieszę
się że cię widzę! – położyła mu dłoń na piersi. – Wiesz
co, chodźmy już stąd – zwróciła się do Adema. - Dzięki
za twą, Hmmm… nieocenioną pomoc…
Adem uśmiechnął
się krzywo, unosząc brwi.
-
Nie ma za co, lady Whitelaw. - Podziękował najemnik, by za chwilę
znów zniknąć w mrokach zamku. Aislin nie miała zamiaru,
stać bezczynnie i wpatrywać się w plecy odchodzącego
chłopaka.
-
Miałeś zostać tam! – powiedziała do niego, gdy tylko odeszli
wystarczająco daleko. - Wiesz może, gdzie jest Damaris?
*
* *
Aislin
zastała Damaris siedzącą w zamkowej bibliotece, skuloną na jednym
z pluszowych foteli, z książką w ręku.”Historia i Zwyczaje
Smoków” przeczytała, spoglądając na ledwie widoczną w
mroku skórzaną okładkę, zza której wystawały pęki
pożółkłych, żółtych stron.
-
Czytasz do dobrowolnie czy z przymusu? - zapytała Aislin, ciaśniej
opatulając się swym płaszczem. Biblioteka była niezwykle dużym
pomieszczeniem, aczkolwiek panowało tu straszne zimno.
-
Rany, przestraszyłaś mnie! - wykrzyknęła Damaris, zrywając się
z fotela. Podeszła do Aislin i uścisnęła ją tak mocno, że
Aislin ledwie mogła złapać oddech. - Nie martw się, nie spóźniłaś
się.
Aislin popatrzyła
na nią zdziwiona.
-
Wilmara nie ma z tobą? - zapytała, rozglądając się po setkach
drewnianych regałów ginących w mroku. Gdzieniegdzie
błyszczały stare, zszarzałe pajęczyny, a większość grzbietów
ksiąg pokrywała gruba warstwa kurzu.
Damaris przewróciła
oczami, kołysząc się na obcasach butów. Kilka pasm białych
włosów spięła w warkocze, reszta swobodnie opadała jej na
ramiona.
-
Nasz kochany Wilmar porzucił mnie tu, a sam pojechał z Ranem i
Shenyą na polowanie – opadła teatralnie na fotel. - Oczywiście,
jak to on, proponował mi żebym pojechała z nimi, ale w końcu
jestem lady Uriendon, a nie jakimś pachołkiem żeby szwendać się
po jakimś brudnym lesie, nie sądzisz?
-
Jasne, lady – odparła Aislin, próbując opanować atak
kaszlu. Nic tak nie działało na nią jak kurz i stęchlizna. - Może
wyjdźmy stąd do jakiejś czystszej komnaty?
-
Nie, tu jest dobrze. Tu przynajmniej nie ma tej natrętnej służby,
która strasznie działa mi na nerwy. - oświadczyła jej
przyjaciółka. - Ciekawe czy wszystkie wysoko urodzone panny
traktuje się tu gorzej niż służące.
-
Czy aby nie narzekasz za bardzo? - uniosła jedną brew. Damaris
zmierzyła ją swym stalowoniebieskim spojrzeniem, ale na Aislin to
nie działało. Zbyt długo ją znała.
-
Chyba żartujesz! Oni chyba nie zdają sobie sprawy z tego, że już
za kilka dni zostanę księżną! - stwierdziła Damaris z wyrazem
nadąsania na wąskiej twarzy. Miała na sobie długą, elegancką
suknię z jaskrawoniebieskiego brokatu, z dekoltem podkreślającym
jej biust. Na głowie miała złotą przepaskę w kształcie wijącego
się węża, godła rodu Uriendonów.
Mina
Aislin natychmiast zrzedła.
-
Poślub Rana, a zostaniesz królową! - uśmiechnęła się
sarkastycznie. - Wydaje się być o wiele przystojniejszy, a poza tym
odziedziczy tron Tarboru. Wtedy może będą cię lepiej traktować!
Damaris roześmiała
się.
-
Nie, Ran jest dla mnie za stary. - powiedziała. Ran Balcoin miał
może dwadzieścia kilka lat, miał bardzo długie, czarne włosy
związane w kucyk, i sylwetkę o wiele bardziej męską niż Wilmar.
- Poza tym, on jest już zaręczony, podobnie jak Shenya. Tak
naprawdę Wilmar nie jest taki zły, po prostu chodzi o to że irytuje mnie swoją bezgraniczną głupotą.
-
Aha, czyli nic nowego – stwierdziła Aislin, siadając ostrożnie
na jednej z kanap. - Skoro jest taki głupi, to po co w ogóle
za niego wychodzisz?
Damaris wzruszyła
ramionami, kładąc swoje długie nogi na stoliku.
-
Czy ja wiem... w końcu jest księciem Tarboru – odparła,
rozpychając się wygodnie. - Poza tym, jest całkiem niezły.
Większość tutejszych mężczyzn ma dzioby po ospie i czyraki.
Aislin skrzywiła
się na wspomnienie o czyrakach.
-
Może przyjdziesz dziś do mnie na noc? - zapytała po chwili,
okręcając sobie kosmyk srebrzystych włosów wokół
palca. - Znalazłam kilka... no, powiedzmy ciekawych ksiąg których
nie powstydziłby się najzdolniejszy czarnoksiężnik. Można uznać
że ja też.
-
Jesteś pewna że nikt nas nie nakryje, Damaris? - zapytała Aislin.
Oficjalnie, czarna magia była zakazana w królestwie Tarboru.
Dziewczyna
prychnęła.
-
Chyba żartujesz, moja droga Aislin – odparła, odgarniając do
tyłu śnieżnobiałą grzywę. - A nawet jeśli, mogę sprawić że
po chwili nie będą już nawet o tym pamiętać.
- Dobra,
przekonałaś mnie – oświadczyła Aislin. - Chodźmy.
------------------------------------------------------------------------------------
Następny rozdział już wkrótce :) Prosimy bardzo o komentarze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)